Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Krytycy na prawicy

Prawica widocznie tak ma, że się nie lubi nudzić. W oczekiwaniu na rząd, kiedy raczej niewiele było do roboty, zakotłowało się trochę w tak zwanym środowisku, a z tego kotłowania narodziła się całkiem ciekawa dyskusja. Wszystko za sprawą głównie Łukasza Warzechy, który krytykował pomysł Antoniego Macierewicza w MON i zachowanie PIS-u w sprawie „afery maltańskiej”, ale swoje dołożył też Robert Mazurek, Rafał Ziemkiewicz i Bronisław Wildstein. I zaczęło się: krytyka pociągnęła za sobą krytykę krytyki, a krytyka krytyki wywołała z kolei krytykę krytyki krytyki.

Sprawa jest o tyle symptomatyczna i inspirująca zarazem, że Łukasz Warzecha (głównie on podjął polemikę z adwersarzami) nie został w zasadzie skrytykowany za to, co napisał (a przynajmniej nie to było główną osią owej krytyki), ale za to, że napisał. Wyłoniła się przy tej okazji ciekawa i zasadnicza kwestia roli i miejsca publicysty w polskim życiu publicznym (przynajmniej tym prawicowym), której towarzyszyła nie mniej ciekawa próba określenia dopuszczalności krytyki „swojego” obozu. Streszczając sprawę, Łukasz Warzecha argumentował, że nie wolno być lemingiem a rebours, a jego krytycy, że śpiewa w chórze mainstreamu i bezsensownie (niesłusznie) dowala PIS-owi.

Sensowność (słuszność) zastrzeżeń Łukasza Warzechy odkładam na bok, bo różnica zdań w konkretnych sprawach jest naturalnym porządkiem rzeczy i tam, gdzie pojawiały się merytoryczne argumenty (że minister Macierewicz to dobry pomysł, że PIS nie zawinił w sprawie szczytu), sytuacja jest oczywista i nie wymaga komentarza – ot, argument, kontrargument, dyskusja. Tylko, że tej dyskusji było zaskakująco nie za dużo, a Łukasz Warzecha od twardych zwolenników PiS dostawał głównie za „sabotaż”. I w tym temacie chciałbym wtrącić swoje skromne zdanie.

Zasadniczo widzę problem w dwóch wymiarach – ważniejszym dla mnie, powiedzmy sobie, etosowym oraz praktycznym. Zdaję sobie sprawę, że ten etosowy raczej do adwersarzy nie przemówi, zachęcam jednak do przebrnięcia przezeń i tym samym dobrnięcia do praktycznego, w którym postaram się wyjaśnić realne korzyści, jakie dla obozu prawicy przynoszą publicyści (już teraz szyderczo) zwani przez najtwardszych „niepokornymi”.

Zawód publicysty to sprawa niebagatelnie odpowiedzialna, bo polega on na formowaniu sposobu myślenia tysięcy głów. Przy tak wrażliwej robocie nie można abstrahować od etosu, bo tylko nienaruszalny system wartości może dać gwarancję, że się nie zacznie krzywdzić (ogłupiać) ludzi. Etos ten zawiera się dla mnie w prostym pytaniu: co powinien pisać publicysta?; i w równie prostej odpowiedzi: to, co chce.

Rozbuduję tę myśl w taki, mam nadzieję przystępny, sposób: otóż, czytelnicy płacą publicyście dlatego, że chcą zapoznać się z jego opinią. Uznają jej wartość i przeliczają ją na konkretne pieniądze. Ergo, kwestią elementarnej uczciwości wobec czytelników jest szczerość tej opinii. Ma ona być wiernym odzwierciedleniem tego, co autor w danej chwili uważa na dany temat. W momencie, w którym autor zaczyna kalkulować, że może za wcześnie, że nie wypada, że się nie spodoba, że warto byłoby jednak zaczekać na rozdanie w TVP albo chociaż w nowej Rzepie, wtedy, moim skromnym zdaniem, przekracza cienką linię oszustwa, bo wciska czytelnikom jakąś przemieloną przez tryby koniunkturalizmu i autocenzury papkę, podczas gdy oni sięgają do portfeli przekonani, że płacą za autentyczność. W tym sensie, abstrahując od tego, czy się z Łukaszem Warzechą i innymi „niepokornymi” zgadzam czy nie, doceniam szczerość ich opinii, bo trudno podejrzewać, że krytykując PIS akurat teraz, liczą na intratne posadki.

Wiem jednak, że argumentowanie z jakiegoś idealistycznego i idealizowanego etosu blednie, gdy się publicystę postrzega jako żołnierza w walce o lepszą Polskę. W takiej sytuacji powinien on powściągnąć swoje ambicje i służyć Sprawie, która wymusza zero-jedynkową optykę: „ten z nami, ten przeciw nam”. A przecież „kto sam, ten nasz największy wróg”.

Nie jest to perspektywa mi bliska, co nie znaczy, że jej nie rozumiem. Nie sposób odmówić jej pewnego rodzaju racjonalności i uzasadnienia. Uważam jednak, że wirujący w wirze walki twardy elektorat PiS, atakując „niepokornych”, nie dostrzega praktycznych korzyści, jakie mogą oni przynieść Sprawie. A moim skromnym zdaniem są te korzyści wyjątkowo duże, powiem więcej, większe, niż w przypadku innych prawicowych publicystów.

Wydaje mi się, że w tym klarownym podziale politycznym, w jakim funkcjonujemy od kilku(nastu) lat, straciliśmy z oczu chyba fundamentalny dla publicystyki wszelakiej parametr, jakim jest „zdolność kształtowania opinii.” Właśnie tak, „zdolność kształtowania”, a nie zdolność powielania opinii. Przez „zdolność kształtowania opinii” rozumiałbym możliwość dotarcia do nieprzekonanych, względnie przeciągnięcia na swoją stronę wahających się. „Zdolność powielania opinii” ma wielu publicystów i na prawicy, i w lemingradzie – napiszą coś, co jest natychmiast podchwytywane przez swoich, a później się to dalej kręci w debacie publicznej. Lata ostrej polaryzacji wygenerowały i wzmocniły ten mechanizm.

Co innego jednak, gdy mówimy o tym wąskim gronie publicystów, którzy mają zdolność kształtowania opinii. Na nich można zyskać wiele, trzeba tylko pogodzić się z tym, że ta akurat zdolność wymaga niezależności, niepokorności, pójścia często na przekór własnemu obozowi. Moim zdaniem prawicowi „niepokorni” taką zdolność mają, bo nie chcąc zapisać się do plemienia pisowskiego, zachowują dystans konieczny, żeby być wiarygodnymi dla tych, którzy plemiennych emocji nie podzielają.

Nic nie pokaże potencjału zdolności kreowania opinii lepiej niż brawurowy sukces publicystyki politycznej… Krzysztofa Stanowskiego. Wiem, żaden z niego niepokorny, wybieram jednak krańcowy przykład, żeby zobrazować założenia mojego rozumowania.

Umówmy się, z punktu widzenia osoby politycznie zorientowanej Krzysztof Stanowski pisze teksty dosyć banalne i raczej mało odkrywcze. To wszystko już zostało napisane niejednokrotnie. Jednak to właśnie Stanowski opisał Smoleńsk tak, że zatrzęsło Internetem. Jak wziął się za Kamila Sikorę z NaTemat, wióry leciały aż się szkoda chłopaka zrobiło, a gdy popełnił list do Lisa, dostał kilkadziesiąt tysięcy lajków, serduszek, gwiazdek, udostępnień, wykopów, słowem wszystkiego, co istnieje w sieci. Geniusz? Nie sądzę. Moim zdaniem polityczny fenomen Stanowskiego polega na tym, że on po prostu nie jest z plemienia. Facet dorobił się na pisaniu o piłce, jest niezależny, nikt mu nic nie może kazać, komfortowo przeżyje każdą konfigurację rządową, która nie będzie chciała zdelegalizować piłki nożnej. Ludzie to wiedzą i cenią to sobie.

Podobnie rzecz ma się z Maksem Kolonko. Mimo że punktował rządy PO niemiłosiernie, nie robił tego z pozycji pisowskich. Stworzył program, który broni się jakością, jemu też nikt nic nie każe, mówi, co myśli i… ogląda go regularnie kilkaset tysięcy ludzi.

Okazuje się po prostu, że poza plemionami też żyją ludzie, którzy, o zgrozo, cenią sobie niezależną opinię. Co więcej, jest ich dosyć dużo. Żeby do nich trafić, potrzeba właśnie tych publicystów, którzy swoją niezależnością przez lata wypracowali „zdolność kształtowania opinii”.

O tym, jaka to ważna sprawa, mieliśmy okazję przekonać się, obserwując doświadczenia obozu przeciwnego w poprzednich wyborach. Taki Tomasz Lis na przykład, nie miał klikalności? Nie miał retweetów, interakcji, odsłon na portalu? Oczywiście, że miał. Cóż jednak z tego, skoro jako dziennikarz stracił możliwość przekonania kogokolwiek, bo przekroczył granicę śmieszności i propagandy. Tak jak całe jego środowisko.

To Łukasz Warzecha i Paweł Lisicki na WP.PL czy Rafał Ziemkiewicz na Interii docierają do nieplemiennych i robią tam PIS-owi robotę, bo nie będąc w plemieniu, mogą być liderami opinii, a nie jedynie jej powielaczami dla przekonanych. Jest to możliwe dlatego, że ci nieplemienni cenią sobie szczerość i niezależność opinii nawet, gdy się z nią nie zgadzają. To inaczej, niż ci plemienni, dla których głównym punktem odniesienia jest kwestia lojalności i którzy najchętniej zamieniliby publicystycznych malkontentów na takich, którzy nie jątrzą i nie niuansują. Tylko, że taka zamiana mogłaby zaprowadzić PiS tam, gdzie bezkrytyczność lemingów zaprowadziła Platformę, a tego przecież byśmy nie chcieli.

Zapraszam na FB

https://www.facebook.com/t.laskus

Zapraszam do śledzenia na TT

https://twitter.com/tomeklaskus

Data:
Kategoria: Polska

Tomek Laskus

Tomek Laskus - https://www.mpolska24.pl/blog/tomek-laskus

Student UW
Twitter: https://twitter.com/tomeklaskus
Facebook: https://www.facebook.com/t.laskus

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.