Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Co z tym rządem?

Kiedyś jedna gazeta chciała decydować o składzie rządu. Były czasy, gdy to jej się udawało i rządzący zaczynali dzień świtem od uważnego studiowania jej łamów, drżąc w obawie, czy nie znaleźli się na celowniku. Wystarczył jeden artykuł, a premier odwoływał ministra, by tylko nie narazić się Wielkiemu Autorytetowi. I proszę nie mówić, że przesadzam, bo podam przykład…


Dzisiaj na szczęście ani ta gazeta, ani inne media nie mają takiej siły, ale chęci, by meblować gabinet przyszłej premier nadal są wielkie. Z lekkim rozbawieniem czytam i słucham, jak małe Małgosie i mali Jasiowie wyobrażają sobie kuchnię polityczną i jak snują teorie, nie mające żadnego pokrycia nie tylko w faktach - ale nawet w teorii - sprawowania władzy. Podobno ornitolog nie musi umieć fruwać, ale chociaż powinien wiedzieć, jak to się dzieje, że ptaki latają. Części braci dziennikarskiej wydaje się, że wie i grzmi, pouczając polityków, co powinni robić.

A więc po pierwsze – wydaje im się, że tuż na drugi dzień po wyborach zwycięskie ugrupowanie powinno ogłosić skład rządu, a prezydent natychmiast ogłosić jak najbliższą datę pierwszego posiedzenia Sejmu. Otóż radzę zajrzeć do dokumentów i sprawdzić, jak to się miało w poprzednich kadencjach. Miało się różnie, ale na pewno nie w tak ekspresowym tempie, jak żąda się teraz.

Także zdziwienie niektórych budzi fakt, że PiS, który jako pierwsza partia może samodzielnie rządzić, tak się „grzebie” z urządzaniem gabinetu. Nasi domorośli politycy zapominają, iż de facto zwyciężyła  k o a l i c j a  trzech partii i cała, nawet jeśli nieformalna, procedura uzgadniania koalicyjnego porozumienia musi być zachowana.

Giełda nazwisk oczywiście funkcjonuje jak zwykle, a nawet zaczęła się przed wyborami, co nie jest precedensem, bo zawsze tak bywa, ale jakoś wyjątkowo teraz ogromną wagę przywiązuje się do kompetencji przyszłych ministrów. Otóż drodzy Państwo rząd to nie akademia nauk, skupiająca w swoim gronie wybitnych fachowców w danych dziedzinach. Rząd to politycy, którzy dostają do realizacji politycznych celów ministerstwa i całą administrację rządową. Ministrowie mają pilnować, by programy, z którymi ich ugrupowanie (ugrupowania) szło do wyborów, został zrealizowany, a jak to zrobić – od tego mają fachowców w swoich urzędach i możliwość korzystania z eksperckiej wiedzy specjalistów.

Sformułowałam  kiedyś dość ryzykowną opinię, iż minister edukacji nie powinien być nauczycielem, minister zdrowia lekarzem, minister sprawiedliwości sędzią, adwokatem czy też  prokuratorem itp. Bo kiedyś przestaną być ministrami i będą musieli wrócić do swoich środowisk zawodowych, a takie powroty bywają trudne, jeśli czasami jest się zmuszonym dla dobra państwa działać na ministerialnym stołku przeciw korporacyjnym interesom. W końcu, jeśli minister obrony musi być cywilem, to czemu nie…?

Ale takie działania ministrów są możliwe tylko przy sprawnie działającym aparacie urzędników i tu wcale nie chodzi o ich liczbę, ale jakość. I tu powraca odwieczny temat służby cywilnej. Niestety, próby skonstruowania korpusu służby cywilnej, nie wspominając nawet o dyplomatycznej, nie były na rękę kolejnym rządom i dlatego wszelkie konkursy miały głównie na celu przepchnięcie „swoich” – często miernych, biernych, ale wiernych. I kiedy słyszę trwożne obawy, iż nowa władza wyczyści  ministerstwa i urzędy „do sprzątaczki”, to pytam, gdzie byli ci wszyscy wołający dzisiaj na puszczy, gdy przez lata deprecjonowano ideę służby cywilnej. Ciekawa jestem, czy nowa władza będzie chciała w tej dziedzinie wprowadzić europejskie standardy. Pamiętam, jak będąc świeżo mianowanym rzecznikiem rządu spotkałam się ze swoim austriackim odpowiednikiem. Zapytałam, jak długo pełni swoją funkcję. Odpowiedział, że 20 lat…Federacyjne rządy się zmieniały, a pan N. jako urzędnik służby cywilnej wiernie im właśnie służył.

 

Im bardziej dyskretne rozmowy w sprawach konstrukcji nowego rządu, tym więcej spekulacji i wyssanych z palca plotek. Tworzone są tzw. fakty medialne, a od polityków żąda się, by natychmiast je komentowali. Najbardziej niedorzeczne pomysły personalne są traktowane ze śmiertelną powagą, a każda niezbyt precyzyjna wypowiedź prominentnego polityka zwycięskiego obozu, a także jej brak, jest z pełną powagą interpretowana w rozdętych „poważnych politycznych analizach”.

Niestety, pęd do mikrofonów jest wadą każdej opcji. Pamiętam czasy, kiedy posiedzenia Rady Ministrów odbywały się w Sali Świetlikowej URM, a dziennikarze koczowali pod jej drzwiami, czyhając na wychodzących na papierosa ministrów. Premiera Oleksego do szału doprowadzał pewien minister, który jak tylko coś przeprowadził przez rząd, wychodził  i natychmiast o tym informował dziennikarzy. Kiedy pewnego razu nie wytrzymał i zaczął się irytować podczas posiedzenia, Stanisław Żelichowski skomentował to następująco: Panie Premierze, pies, jak zobaczy latarnię, nie może się oprzeć. Nasi niektórzy koledzy mają to samo w stosunku do kamery i mikrofonu.

Życzę zatem większej powściągliwości zarówno tym, którzy ów mikrofon trzymają, jak i tym, którzy na jego widok po prostu muszą.

 

 

Data:
Kategoria: Gospodarka
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.