Krajobraz po grypie
Ptasi finisz w województwie lubuskim wieńczy wojewódzka władza, która podsumowuje dokonania ostatnich miesięcy. Osiemnaście ognisk wirusa, ponad 1 mln zabitych ptaków i wielkie straty – gospodarcze, finansowe i stanowiskowe.
Determinację i ogromne zaangażowanie podkreślał wojewoda Władysław Dajczak, podsumowując walkę z epidemią ptasiej grypy. – Dzisiaj z radością mogę powiedzieć, że jesteśmy po etapie wywiezienia ostatecznej wersji całego pomiotu, czyli tej ściółki, która została po ptasiej grypie – nie ściółki zakażonej, a ściółki, która jest zwykłym nawozem naturalnym, ponieważ podlegała procedurom odkażania, dezynfekcji, odpowiedniego czasu leżakowania i to jest bardzo dobry nawóz naturalny, który będzie mógł zostać wykorzystany – mówił Władysław Dajczak odnosząc się do kłopotliwej sytuacji ponad 13 tys. ton obornika, który jak kukułcze jajo trafił tam, gdzie go nie chcą. Przeciwko tonom biologicznych odpadów protestowali m. in. mieszkańcy gminy Bogdaniec, bez skutku. – Nigdy nie spodziewaliśmy się, że skala zjawiska może być tak duża i siły zaangażowane w to przedsięwzięcie będą musiały tak intensywnie pracować i w tak szerokim zakresie – mówił z kolei podsumowujący akcję, wicewojewoda Robert Paluch.
Kwintesencją działań jest brak kolejnych ognisk i powolna stabilizacja sytuacji. Po 21 dniach od daty ostatecznego oczyszczania i dezynfekcji kury będą mogły wrócić do kurników. Pozostają wątpliwości co do sprawności służb, które działały chyba nie aż sprawnie, jak deklaruje władza. Ptasia grypa zaszkodziła bowiem nie tylko ptakom, ale i lekarzom, którzy spadali ze stołków szybciej, niż zagazowany drób odbierany był z kurników. Pokłosiem ciężkiej pracy przy epidemii były liczne roszady na stanowisku Powiatowego Lekarza Weterynarii w Gorzowie. Zaraza zaszkodziła także szczeblom wyższym, do dymisji w czasie epidemii podał się Główny Lekarz Weterynarii. Skala zjawiska – jak się okazuje największa w powojennej Polsce wytrąciła niektórych z pełnego nadzoru nad sytuacją.
Akcja robi wrażenie, jej koszty również – ponad 54 mln zł kosztowała sama grypa ptaków, a 32 mln odszkodowania. Rękami 1320 żołnierzy polskiej armii zabity drób trafiał na 167 ciężarówek, które w 62 konwojach przy obstawie 8057 policjantów zwoziło padlinę do 5 miejsc utylizacji zlokalizowanych w różnych województwach.
Ciężar ptasiej zarazy władza niosła trzy miesiące, nie zawsze sprawnie i pod pełną kontrolą. Widać grypa nie oszczedza nikogo. Dziś w zgliszczach puste kurniki i olbrzymie straty hodowców. Trzeba jeszcze poczekać, nim lubuskie kury zaczną znowu znosić złote jajka.