Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Wakacje z dronami - na chłodno.

Kończą się wakacje, co skłania do podsumowania tego okresu. Tegoroczne lato upłynęło pod znakiem pojawiania się bezzałogowców w okolicy lotnisk, ze szczególnym uwzględnieniem zdarzenia z dnia 20.07.2015 (lotnisko im Chopina). Minęła już histeria, a więc możemy pokusić się o chłodną ocenę. [Czytaj dalej...]

Zdarzenie to spowodowało rozgrzanie do czerwoności atmosfery dookoła wykorzystania bezzałogowych statków powietrznych w Polsce. Zaczęły się mnożyć pomysły od zakazu lotów, poprzez rejestrowanie bezzałogowców, aż do strzelania min. laserem. Fala krytyki zaczęła wzbierać i kierować się w stronę instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w przestrzeni powietrznej. Zgodnie zresztą z lansowaną przez media i niektóre ośrodki akademickie teorią, że w Polsce nie ma przepisów regulujących loty bezzałogowymi statkami powietrznymi. Fala przybrała potężne rozmiary, bo sądząc po kalibrze osób zabierających głos w mediach wzburzyła spokój wszystkich służb specjalnych, Kancelarii Premiera oraz opozycji parlamentarnej. Potęga fali krytyki spowodowała ponoć, że na ułamek sekundy zadrżało serce Prezesa ULC. Zupełnie tak samo jak przez krótką chwilę zadrżało serce Leonidasa mającego stawić czoło perskiej nawale. W końcu fala uderzyła i …. rozbiła się na falochronie zasad i procedur ustanowionych już lata temu. Istniejące regulacje po prostu zadziałały. Ale po kolei.

Kiedy w roku 2011 zaczęły się prace nad nowelizacją Ustawy Prawo Lotnicze oraz nad aktami towarzyszącymi, zdarzenie o takim jak powyższe charakterze uznaliśmy za najbardziej prawdopodobne. Ogólny scenariusz wyglądał następująco – człowiek bez przeszłości lotniczej kupuje sobie drona (wtedy nie było to słowo tak popularne jak dziś), nie chciał zrobić nic złego, chciał sobie polatać i mieć zgrabny filmik, wlatuje nad lotnisko, panika na wieży i w powietrzu, poszukiwanie, odnalezienie.... „Bo ja nie wiedziałem”. Ten scenariusz stał się bazowym do rozpatrywania tego, jak należy "poukładać klocki", żeby a) ochronić życie i zdrowie ludzi będących w powietrzu, b) przygotować się na szeroką dostępność dronów w handlu (już wtedy oceniliśmy, że w perspektywie pięciu lat będzie je można kupić w supermarketach na osobnych stoiskach), c) nie wywołać masowego uganiania się służb za ludźmi, którzy kupili sprzęt na prezent dla dziecka np. komunijny.

Zdarzenie z lotniska im. Chopina pokazuje, że prawo, zasady, procedury zadziałały. I to w zakresie szerszym niżby tego chcieli Ci, którzy rozwiązań upatrują tylko w obszarze kontroli przestrzeni powietrznej. Bezspornym jest fakt, że doszło do zdarzenia. Ale także bezspornym jest fakt, iż wiemy, że jest to naruszenie prawa. Osobę, która zdarzenie spowodowała, jesteśmy w stanie nazwać "winnym" tej sytuacji. Znamy procedurę pociągnięcia do odpowiedzialności. Wiemy, jaki zakres reperkusji wchodzi w grę. Godziny analiz i prób pozwoliły stworzyć nie tylko system prawny, ale także zasady zarządzania kryzysowego, a w tym reagowania na prawdopodobną histerię w mediach. Czy eliminuje całkowicie zdarzenia niebezpieczne? Per analogiam – czy Kodeks Drogowy eliminuje wypadki? Czy przepisy BHP wyeliminowały wypadki przy pracy?

Wtedy też pojawiło się pytanie o to, jak doprowadzić wiedzę do przyszłych użytkowników bezzałogowców. Ówcześnie wskazano na konieczność kampanii społecznej jako elementu budującego świadomość dronów w powietrzu. Jako kluczowy element kampanii jawili się wówczas sprzedawcy. I to zarówno specjalistycznych sklepów (w tym internetowych), jak i dużych marketów. Tym bardziej należy docenić ostatnią akcję sieci Media Markt i Saturn, które zdecydowały się na promowanie latania z głową. Co ważne  - zanim ukazało się wezwanie Prezesa ULC.

Jakie wnioski na przyszłość? Na czoło wybija się potrzeba stworzenia zasad roboczo nazwanych RLF (Roof Level Flights) dla terenów aglomeracji, miast i miasteczek. Ogólnie rzecz biorąc chodzi o zasadę nieprzekraczania poziomu dachów podczas lotu BSP. Dachy powierzchni zabudowy miasta nie są pożądanym obszarem lotów załogowych statków powietrznych (w tym śmigłowców stacji telewizyjnych, czy LPR). Tym samym istnieje nikłe prawdopodobieństwo pojawienia się załogowego SP tuż nad nimi. Jednocześnie są granicą jednoznacznie wskazaną w terenie, patrząc z poziomu pilota-operatora BSP. Z naszej strony istnieją potrzeby i możliwości filmowania z góry tego, co się dzieje na ulicach, podwórkach i placach. Stworzenie zasad RLF pozwoliłoby na wydzielenie części bądź co bądź przestrzeni powietrznej dla lotów rekreacyjnych, sportowych, komercyjnych, czy też jak to ostatnio słyszałem – towarzyskich (lot na wykonanie selfie z powietrza ekipy podczas imprezy).

RLF pozwoliłoby wyłączać tę część (lub nie) z ograniczeń w wykonywaniu lotów w razie zamknięcia przestrzeni powietrznej nad danym rejonem. Zamknięcie takie wiąże się z działalnością lotnictwa załogowego, które, jak wspomnieliśmy, na poziom dachów się nie zapuszcza. Czemuż więc marnować tak pokaźną część powietrza? Zasady RLF odciążyłyby nieco służby ruchu lotniczego w dużych aglomeracjach, zasypywane zgłoszeniami o lotach dronów. Oczywiście RLF miałoby granice nie tylko pionowe, ale także poziome. A to na użytek lotów wokół obiektów i budynków. Granica dachu pozostałaby nienaruszalna, a granica pozioma to utrzymanie drona maksymalnie blisko obiektu. Zasada, że w lotach VLOS pilot-operator jest odpowiedzialny za unikanie sytuacji mogących prowadzić do zdarzeń lotniczych, pozostałaby niezmieniona.

Data:
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.