Jeszcze bardziej przecieram oczy ze zdumienia, gdy dowiaduję się (NaTemat), że uzasadnieniem dla takiej finansowej życzliwości EBOR-u dla Lidla była wola „zapewnienia mieszkańcom [Polski – dop. PP] taniej żywność, tworzenia nowych miejsc pracy i otwarcia nowych rynków zbytu dla lokalnych producentów”.
Wiemy doskonale, że Lidl – takie jest jego „zbójeckie” prawo – działa dokładnie na odwrót. Jeśli tworzy miejsca pracy to kiepsko płatne i najczęściej kosztem likwidowanych przez swoją ekspansję małych, często rodzinnych, lokalnych sklepów. Tania żywność? – różnie to bywa. Najczęściej promocyjne, wręcz dumpingowe ceny na jakiś towar są zachętą do zakupów, w ramach których kupujemy także to, co Lidl oferuje po cenach wyższych. Lidl jako rynek zbytu dla rodzimych producentów? – może i tak, ale za jaką cenę? A raczej – za jak niską cenę; bo taką Lidl narzuca swoim dostawcom.
To, że EBOR kredytuje firmę ze starej, bogatej Unii po to, by ułatwić jej ekspansję w krajach biedniejszych, tych które dopiero budują swoją gospodarkę rynkową, uważam za skandal. Zwłaszcza, gdy chodzi o firmę, w której każda zarobiona złotówka, każdy nowo otwarty dyskont, powoduje upadek kolejnego rodzimego sklepu.
Zważywszy kiedy Lidl dostał od EBOR-u pierwszy kredyt, można przyjąć, że decyzje w tej sprawie zapadały w latach 2003-2004. Warto zatem zapytać, co w tej sprawie zrobiła (albo nie zrobiła) wiceprezeska EBOR-u, która w tamtych latach była akurat z Polski.