Poważni gracze na scenie politycznej odkryli już karty. Prawo i Sprawiedliwość zamiast lidera wystawia parlamentarzystę Andrzeja Dudę. Zresztą sam Kaczyński nie ukrywał, że jego główny cel to zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Trudno jednak uwierzyć, by była to jedyna i główna przesłanka stawiania na mało znanego polityka, którego doświadczenie polityczne jest znacznie mniejsze aniżeli lidera. Wytłumaczenie jest znacznie prostsze. Jarosław Kaczyński nie wygra wyborów prezydenckich. Dlatego stawia na polityka mniejszego formatu, który walczy o godną porażkę, a tę definiować będzie rezultat uzyskany w czasie wyborów. Miarą sukcesu, i o to walczy Duda, będzie druga tura.
Znacznie trudniej zrozumieć liderów SLD. Wybory samorządowe, jakby nie czytać wyników, zakończyły się porażką lewicy. Zaklinanie rzeczywistości w postaci wymieniania kilku miejsc, w których Sojusz zdobył mandaty przypomina farsę, którą uzupełnia nominacja dla pani Magdaleny Ogórek. Jeśli Leszek Miller uważa, że ta kandydatura może stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla Bronisława Komorowskiego, to chyba tylko – z całym szacunkiem - w kategorii urody. Tej, kandydatce SLD odmówić nie sposób. Sęk w tym, że wybory prezydenckie, to nie konkurs piękności a wskazywanie kandydatki bez doświadczenia, bez przygotowania jest działaniem mało roztropnym. Można było sobie wyobrazić, że właśnie wybory prezydenckie, zaraz przed wyborami parlamentarnymi będą szansą na budowę albo silnego bloku lewicowego, skupionego wokół jednej, lewicowej lub centrolewicowej postaci bądź staną się trampoliną dla słabnących wyników sondażowych SLD i całej lewicy.
Sojusz miał w tej sprawie najwięcej aktywów. Największy klub parlamentarny, największy budżet, największe struktury. Rozpadający się Twój Ruch, dryfujący na granicy błędu statystycznego, pogrążony we własnym stowarzyszeniu Ryszard Kalisz czy mało widoczna i rozpoznawalna Unia Pracy to wbrew pozorom wciąż atrakcyjne postacie i środowiska, które rozdrobnione nie stanowią żadnej siły. Stąd trudno zrozumieć upór działaczy SLD w dążeniu do destrukcji i brak ruchów, przynajmniej widocznych dla szerokiej publiczności, zmierzających do zebrania wszystkich, którzy mogą zwiększyć szanse Millera na uzyskanie dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych a co w niedalekiej przyszłości mogło mu dać silną reprezentację parlamentarną i być może udział we władzy. Odrzucenie kandydatury Kalisza, zawieszenie Napieralskiego to wszystko nie tworzy dobrej aury wokół lidera jak i samego SLD. Co gorsza, oprócz Magdaleny Ogórek, o której niewiele wiadomo, a to co ujawniają media o jej życiu i karierze zawodowej wcale jej nie pomaga, wybory prezydenckie staną się plebiscytem także dla kilku innych lewicowych kandydatów. Swój udział zapowiedział już Janusz Palikot, zastanawia się Ryszard Kalisz, pewne jest, że wystartuje Anna Grodzka i też nie wiadomo co zrobi Unia Pracy. Na łaskę prezydenta Komorowskiego liczy też Piotr Ikonowicz, który również zgłasza swoje aspiracje prezydenckie. W sumie więc może być tak, że o lewicowy elektorat ubiegać się będzie czterech a być może nawet sześciu kandydatów.
Czyż to nie będzie piękna porażka całej lewicy?