Bo oczywiście w ramach Unii Europejskiej poza obszarem wspólnej waluty państw jest więcej – dokładnie o trzy kraje. Szwecja i Dania zdecydowały się na pozostanie przy swoich koronach a Wielka Brytania operuje i będzie operować funtem szterlingiem, co z perspektywy zbliżającego się referendum o wystąpieniu tegu kraju ze struktur unijnych okazało się decyzją słuszną, choć Brytyjczycy negocjowali klauzulę wystąpienia dlatego, że ich funt cieszył się (i wciąż cieszy) nieco większym mirem.
Polscy politycy mogą bronić złotówki, lub jej nie bronić a promować euro, ale prawda jest taka, że na razie w Eurolandzie nikt nas nie chce. Nie dajemy gwarancji spełnienia kryteriów z Maastricht, czyli krótko mówiąc spełnienia mechanizmu ERM II. Chodzi o niską inflację, niewielki deficyt budżetowy, limitowanie zadłużenia państwa i dwuletni stabilny kurs złotówki. Wszystko to w generalnym ujęciu bierze się ze stabilności politycznej. Jak ona wygląda z zewnątrz? Wystarczy, że prezes banku centralnego (NBP) wypowiedział się na ten temat w nagranej w restauracji rozmowie sprzed kilku miesięcy.
Przystąpienie do mechanizmu poprzedza przystąpienie krajowego banku centralnego do porozumienia banków centralnych, tzw. ERM II Central Bank Agreement, czyli umowy pomiędzy EBC a bankami centralnymi państw członkowskich spoza strefy euro. Określa ona procedury operacyjne mechanizmu kursów walutowych. Teoretycznie wniosek o przyjęcie do systemu można złożyć już w dniu uzyskania statusu państwa członkowskiego UE. Duże znaczenie mają jednak czynniki ekonomiczne i polityczne, bowiem bez porozumienia politycznego podejmowanie przez bank centralny wysiłków może się okazać bezcelowe. EBC odmówił na przykład Bułgarii włączenia do mechanizmu właśnie z powodów braku pełnego porozumienia odnośnie obecności tego kraju w Unii Walutowej oraz niestabilnej sytuacji makroekonomicznej panstwa.
Formalnie co dwa lata - zawsze w maju, Komisja Europejska oraz EBC przygotowują raporty oceniające zbieżność gospodarek krajów starających się o obecność w eurolandzie z gospodarkami członków unii. Zazwyczaj są to lata parzyste, choć każde z państw Unii Europejskiej będące w przedsionku euro może złożyć wniosek o raportowanie w innym terminie. Tak zrobiły Słowenia, Malta i Cypr. Również Grecy i Słowacy starali się o uzyskanie oceny przed określonym przez KE terminie, ale było to ocenione wyłącznie jako deklaracja intencji.
Spośród krajów byłego bloku wschodniego, oprócz Słowenii, Cypru i Malty z dobrodziejstw (i wad) euro korzystają mieszkańcy Czarnogóry, kraju, który wymienił swój pieniądz bez podpisywania formalnego porozumienia oraz nie będąc w Unii Europejskiej oraz Kosowo, korzystając z euro na podobnych warunkach.
Czarnogóra wprowadziła euro po rozwiązaniu unii państwowej z Serbią i pełnej niezależności od pozostałych krajów byłej Jugosławii. Wszystkie kraje spoza strefy, czyli Czarnogóra, Kosowo i Andora, dzięki rezygnacji z własnych walut oraz likwidacji banków centralnych sensu stricte zahamowały inflację i uporządkowały własne systemy bankowe. Każdorazowo wymiana walut kończyła się dla gospodarek tych krajów wyjątkowo korzystnie, łącznie ze wzrostem pośrednich i bezpośrednich inwestycji zagranicznych, zaś banki centralne w okrojonej postaci zajmują się wyłącznie kontrolowaniem prawidłowego funkcjonowania systemów bankowych. Niewątpliwym minusem takiej „dzikiej” obecności przy eurolandzie jest brak swojego głosu w radzie Europejskiego Banku Centralnego a więc także nawet minimalnego wpływu na losy europejskiej waluty.
W strefie euro znalazły się również państwa spoza Unii Europejskiej – Monako, San Marino, Watykan i Andora, raj podatkowy dla europejskich multimilionerów, która z powodu prowadzenia 'nieuczciwej' – jak to określili unijni urzędnicy – konkurencji podatkowej, mogła wybić swoje monety dopiero dwa lata po przyjęciu euro.