Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Wiejska, Madryt, out.

„Wiedział prezes, co robi, że się nie ożenił” – tak brzmiał jeden z twitterowych komentarzy do „afery samolotowej”. Można się z tego śmiać, ale rzeczywiście, gdyby nie awantura poselskich żon o prywatny alkohol na pokładzie samolotu Ryanair, nie wyszłoby na jaw, jak część parlamentarzystów organizuje sobie delegacje służbowe i co na nich robi. A raczej – czego nie robi. Na pewno nie pracuje, co jasno i dobitnie wykazało pismo sekretarza generalnego Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy do szefa polskiej delegacji Andrzeja Halickiego.

Z pisma wynika, że – cytuję - „trzej dżentelmeni” rejestrowali się na obradach rano lub po południu, na resztę dnia znikali i nie byli nawet zainteresowani pobraniem przygotowanych materiałów. Dotyczy to trzech ostatnich wyjazdów: do Madrytu, Paryża, Izmiru. Zatem mamy do czynienia ze stałą praktyką lekceważenia obowiązków, wynikających z reprezentowania Polski na zewnątrz. Czy stałą praktyką były również machinacje przy delegacyjnych finansach, to wykaże audyt, który już zapowiedział marszałek Sikorski.

Panowie tłumaczą, że pobrane z Kancelarii Sejmu pieniądze oddali. Rzecz w tym, że zrobili to dopiero wtedy, gdy dotarło do nich, że o całej sprawie napiszą media i  że wszystko się wyda. Pytanie, jak zachowaliby się, gdyby wokół wyjazdu było nadal cicho. Ale najważniejsze pytanie brzmi tak: kiedy dokładnie panowie bukowali bilety samolotowe na wyjazd do Madrytu, a kiedy pobierali z kasy Sejmu zaliczkę na podróż samochodem. Bo jeśli bilety zostały zabukowane wcześniej, to w ogóle nie ma o czym mówić. Wtedy intencje są jasne: posłowie wiedzieli, że polecą za małe pieniądze tanimi liniami, a i tak pobrali kilkanaście tysięcy na podróż autem. To byłby dowód ostateczny, który nie daje szans na sensowne tłumaczenie.

Inna sprawa, że szaleństwem jest zgoda na finansowanie dalekich podróży parlamentarzystów  po Europie samochodem. Wiadomo, że koszty automatycznie wtedy rosną. Nie rozumiem, jakim cudem ktokolwiek w Sejmie godzi się na takie marnotrawstwo. Jak to możliwe, że posłowie rozliczają się na podstawie oświadczeń, a nie rachunków. Daje to pole do gigantycznych nadużyć. Żeby rozliczać się z kimś na „słowo honoru” trzeba mieć pewność, że (z całym szacunkiem) istnieje podstawa takiego rozliczenia. Moim zdaniem przy wydawaniu publicznych pieniędzy nie ma niestety miejsca na aż takie zaufanie: musi być rachunek , kropka.

W 2013 roku wydaliśmy na parlamentarne podróże 3 mln zł. Pytanie, jaka część tej sumy została zmarnowana na prywatne przyjemności, a jaka przełożyła się na realną pracę. Podatnik ma prawo to wiedzieć, a Sejm ma obowiązek skutecznie wydatki kontrolować. Zgodnie z badaniem CBOS sprzed roku, pracę Sejmu ocenia dobrze jedynie 14% Polaków. To miażdżący wynik. Kolejna afera może zaufanie do parlamentu jedynie zmniejszyć.

Polacy w ogóle nie ufają politykom. Dotyczy to wszystkich partii. Dziś przyglądamy się trzem posłom PiS i z zażenowaniem zastanawiamy się, czy rzeczywiście pouczający nas na co dzień we wszystkich mediach panowie połasili się na parę tysięcy z państwowej kasy. Ale czy to tylko ich grzech? Dlaczego właściwie mielibyśmy być dziś zdziwieni? Przecież większych i mniejszych grzeszków nasi politycy (wszystkich opcji) mają na sumieniu sporo. 

Czy to nie europoseł Platformy Tadeusz Zwiefka został przyłapany przez niemiecką telewizję, jak podpisuje listę obecności, by zainkasować 284 euro dziennej diety  i chwilę później pojechać na lotnisko? Ten sam europoseł, który potem był szefem kampanii Platformy.

Niespełna rok temu organizacja VoteWatch Europe, która analizuje głosowania w PE, sporządziła listę posłów, którzy wyspecjalizowali się w sprytnym procederze: podpisywali listę obecności i inkasowali dietę bez pojawiania się na posiedzeniu. W pierwszej dziesiątce rankingu znaleźli się Jacek Kurski i Zbigniew Ziobro. Na podobnych praktykach dziennikarze przydybali jednak także Marka Siwca, Jacka Protasiewicza czy Pawła Kowala. Inny przyłapany w takich okolicznościach także już były europoseł Marek Migalski napisał książkę o „legalnej korupcji” w Parlamencie Europejskim, czyli o tym, jak zgodnie z prawem i absolutnie nie przemęczając się zarobić krocie: np. półtora mln zł w trakcie kadencji na samych dojazdach.  

Audyt wydatków na sejmowe podróże zlecił i nadzoruje marszałek Sikorski. Ten sam, który niedawno, pod naciskiem mediów i partii, zwracał pieniądze za „zbyt drogie wino” wypite podczas biesiadowania z Jackiem Rostowskim. Żeby było jasne: „zbyt drogie wino” to określenie rzecznika MSZ Marcina Wojciechowskiego.
I, powiem szczerze, mocno denerwuje mnie, gdy warszawska radna Platformy przekonuje mnie w rozmowie na Twitterze, że minister „formalnie” nie musiał zwracać tych pieniędzy i że wino do posiłku to „kultura jedzenia”. Odpowiadam: „zbyt drogie wino” za które zapłacono służbową kartą, to snobizm na cudzy koszt, a nie kultura. A jaka jest kultura eksministra w warstwie językowej, to wszyscy usłyszeli na nagraniach.

Żeby było jasne: nie stawiam znaku równości między machinacjami  przy służbowych podróżach, a nadużywaniem służbowej karty. Jednak widzę w tym wszystkim wspólny mianownik – brak szacunku do tego, co nie moje, a co pochodzi z państwowej kasy. I dostrzegam tu straszną hipokryzję. Politycy, którzy od lat ze strachu przed podatnikiem, czyli ich wyborcą, nie są w stanie zrealizować np. przetargu na porządne samoloty dla VIP-ów, jednocześnie nie mają skrupułów, by szastać drobniakami na swoje przyjemności. Tak, „drobniakami”, bo w porównaniu do kosztów takiego przetargu to niewielkie sumy. A jednak wolałabym, żeby wydać sensowne pieniądze i zapewnić bezpieczeństwo najważniejszym politykom, niż robić „tanie państwo” na pokaz, a jednocześnie fundować sobie rodzinne wycieczki pod Europie pod płaszczykiem ciężkiej pracy na rzecz ojczyzny lub zapijać wołowe policzki winem zawrotnej wartości.

I na koniec. Prezes Kaczyński zamierza usunąć z partii (anty)bohaterów madryckiego skandalu. Nie ma wyjścia, bo wszystko wyszło na jaw tuż przed wyborami. Usunięcie posłów to jedyny sposób na ocalenie wizerunku i ratowanie wyniku. A jak nie da się uratować – to i tak będzie na kogo zwalić winę. Natomiast czy prezes naprawdę panów wyrzucił, czy też to tylko przedwyborczy gest – okaże się, gdy zobaczymy jak wyglądają listy do parlamentu w roku 2015. Warto, żeby wyborcy mieli to w pamięci.

Prezes Kaczyński mówi też, że nie jest jasnowidzem i nie potrafi przewidzieć, kim są ludzie, którzy działają w partii (RMF). Przepraszam - chodzi o ważnych polityków tej partii, z których jeden ma na koncie wiele wpadek. Szef zawsze ponosi odpowiedzialność za jakość swojej drużyny.

Politycy PiS narzekają, że gdzie indziej też są afery. Racja. Są. I są łamane standardy. Ale ludzie szczególnie nie lubią, gdy swoją prawdziwą twarz pokazują ci, którzy na co dzień grożą im palcem z telewizora, pouczając jak moralnie żyć.

 

Data:
Kategoria: Polska
Tagi: #

Agnieszka Gozdyra

Agnieszka Gozdyra - https://www.mpolska24.pl/blog/agnieszkagozdyra

Dziennikarka Polsat News. Warszawianka. Lubię: konkret, koty, kryminały. Prowadzić auto. Być w drodze. Wracać do Wawy. Nie lubię tłumu. Nie znoszę głupoty.

Komentarze 2 skomentuj »

Pani Agnieszko pełna zgoda- degeneracja polskiej klasy politycznej powoli zmierza do apogeum. Dlaczego Pani lub Pani wydawca zaprasza ich regularnie do programu?

U Pani w programie poseł Armand Ryfiński przyznał się, że należy do kilku komisji tylko dlatego, że go o to poproszono (by taka komisja mogła się ukonstytuować). Mnie interesuje (chociaż to wydaje się oczywiste) czy pan Ryfiński dostaje jakieś pieniądze za przynależność do komisji, których przedmiot działalności go nie interesuje i ilu jest takich posłów?

Z drugiej strony pan Mularczyk sobie chyba kpił pytając skąd pan Sawicki ma dane tak szczegółowe na temat tego co robił pan Hofman na delegacji, o której się podpisał i czy zabierał głos czy nie. Przecież dla pana posła Mularczyka to musiało być oczywiste, że gdy wybuchła sprawa Hofmana poproszono o sprawdzenie poszczególnych list obecności czy innych protokołów. Tak samo wrzutki posła Mularczyka, że tylko sprawdza się polityków opozycji. Stąd moje drugie pytanie: poseł Mularczyk wiedział w ogóle z jakiego powodu rozmawiali Państwo o sprawie Hofmana czy tylko próbował ,,zagadać'' temat?

A i jeszcze jedno: to że poseł Mularczyk mówił, że powinno się prześwietlić podróże innych parlamentarzystów pod tym samym kątem jak eskapadę posła Hofmana (tzn. z wglądem do protokołu itd.) to jest krok w dobrym kierunku, lecz prześwietlenie Hofmana nie było atakiem na opozycję, lecz najpierw było wynikiem zachowania posła Hofmana co poseł Mularczyk musi świetnie rozumieć.

No chyba, że poseł Hofman jest podstawiony opozycji. Ale to już inna sprawa

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.