W
pierwszej części pisałem o uchybieniach w kopalniach, bardzo dużo uwagi
poświęciłem kwestiom bezpieczeństwa. Jak wszyscy wiemy, liczba ofiar
ostatniej katastrofy w KWK Wesoła rośnie. Link do pierwszej części
artykułu: http://www.mpolska24.pl/blogi/post/7033
Wróćmy do surowców skalnych, tak zwanego kruszywa, które jest głównym składnikiem nawierzchni bitumicznych (asfaltowych) i betonowych. W przypadku obu technologii bowiem, kruszywo stanowi zawsze około 95% składu masy wylewanej na drogi. Odpowiednio asfalt i cement są tylko spoiwami materiału skalnego i jak łatwo policzyć stanowią około 5%. Wiem, że zaraz znajdzie się jakiś znawca tematu, który zarzuci mi drastyczne uogólnienie w tej materii, sam doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Wyjaśniam zatem, że takie uproszczenie jest absolutnie celowe, bo artykuł nie ma charakteru edukacyjnego i nie ma opowiadać o skomplikowanych normach produkcji nawierzchni drogowej, a jedynie pokazać mechanizmy i uchybienia za tym stojące. Zresztą...gdybym nagle zaczął szczegółowo omawiać wszelkie stosowane normy to nikt by tego nie przeczytał.
Gdy kruszywo dociera do wytwórni mas bitumicznych z kopalni, zwykle jest już posegregowane na odpowiednie frakcje. Na miejscu zazwyczaj znajduje się drobne laboratorium kontrolujące na bieżąco parametry produkcji. Na podstawie wyników badań różnych właściwości danego kruszywa przywiezionego z kopalni, ustawia się maszyny produkcyjne, dobiera się ilość materiału z danej frakcji i ilość samego asfaltu, tak aby mieszanka spełniała normy produkcji. Zwyczajnie miesza się w odpowiednich proporcjach kruszywo kilku frakcji, dolewa asfaltu i voila! jest torcik, pfu znaczy nawierzchnia drogowa (nawiązanie do tortu celowe, bo nawierzchnia drogowa również ma warstwy o różnych, określonych parametrach...a może jak cebula? też ma warstwy, ogr?). Tam wychodzi dokładność przesiania materiału, jego jakość i czystość. Jeśli materiał skalny nie spełnia odpowiednich norm powinien zostać zarzucony, wrócić do kopalni lub zostać zwyczajnie wyrzucony jako odpad. Niestety i tu jest miejsce na nadużycia. Sprawa znowu rozbija się o pieniądze, przecież nie wyrzucimy kilku ton kruszywa, prawda?! Jeśli materiał jest wadliwy - zawiera jakieś grudki ziemi, gliny, zwietrzeliny itp. (pisałem o tym w pierwszej części artykułu) zwykle i tak zostaje użyty do produkcji drogi.
Podam tutaj przykład z życia wzięty. Byłem kiedyś na stażu w takim laboratorium mas bitumicznych, uczestniczyłem w badaniach laboratoryjnych zarówno samego kruszywa jak i późniejszej masy. Pewnego dnia z kopalni przyjechał bazalt wątpliwej jakości, właśnie ze wspomnianymi grudkami gliny, zwietrzeliny itd. Przyjrzałem się temu materiałowi, zgłosiłem to, oczywiście uruchomiona została procedura powiadomienia kopalni o wadliwym produkcie, ale kilka ciężarówek zdążyło jeszcze wysypać taki materiał. Został on niestety użyty do produkcji drogi na jednej z Wrocławskich ulic (doskonale wiem której, nawet którego odcinka). Badania w laboratorium wyglądały natomiast tak: podczas analizy sitowej z uwagi na tę glinkę, zawartość materiału ilastego/pylastego (czyli frakcji najmniejszej, przechodzącej przez nawet najmniejsze sito) sięgała często 4% zawartości. Jest to potężne przekroczenie wszelkich norm. Co robiliśmy? Przecinek w lewo, czyli zamiast 4% było 0,4%, norma wynosiła 0,5%. Taki drobny szczegół. Później w badaniach już samej masy asfaltowej zawyżaliśmy wyniki wytrzymałościowe itp. No cuda się działy, aby tylko przeszło i wykonawca drogi nie reklamował. A później się dziwimy, że mamy dziury w drogach, nawet tych niedawno położonych. Nie znam ostatniej fazy produkcji drogi czyli już robót przy wylewaniu masy, nigdy nie było mi dane tego naocznie obserwować. Mam jednak uczucie, że tam też muszą być jakieś przekręty. Myślę sobie o tym wszystkim za każdym razem, gdy soczyście "zakurwuję" wpadając kołem w dziurę.
Jeszcze taka mała dygresja geopolityczna. Co jakiś czas słyszymy jak to Niemcy domagają się zwrotu Dolnego Śląska. Chodzi właśnie o surowce. Jeśli spojrzymy na diagramy to około 90% wszystkich kruszyw wykorzystywanych do budowy dróg oraz nasypów kolejowych pochodzi właśnie z tego regionu. Jak będziecie się przemieszczać w Sudety, zwróćcie uwagę na ilość kopalni pojawiających się na każdym etapie podróży. Jest to realna siła gospodarki tego regionu bez której ciężko wyobrazić sobie budowę dróg w Polsce, aż boję się pomyśleć ile bez Dolnego Śląska mógłby kosztować 1km autostrady. Kopalnie kruszyw są prywatne i zwykle bardzo dobrze prosperują, konkurują ze sobą cenowo na zasadach wolnego rynku. Jeśli do tego dodamy jeszcze zasoby węgla brunatnego oraz miedzi i innych metali wydobywanych w KGHMie to zrozumiemy pragnienie Niemiec.
Przejdźmy teraz do surowców energetycznych. O zanieczyszczonym węglu spływającym do elektrowni już pisałem, nie będziemy się powtarzać. Chciałem tutaj napisać o procederze na mniejsze skalę, takim bliżej ludzi palących węglem w swoich domach. Wiele razy słyszeliśmy opowieści o "kamieniach" (na studiach geologicznych za słowo kamień była dwója) malowanych na czarno i wrzucanych do worka z węglem. Jest to proceder jak najbardziej prawdziwy, z tą różnicą, że skały (przepraszam, ale słowo "kamień" nie przechodzi mi przez klawiaturę) wcale nie trzeba malować na czarno, szkoda farby. Wystarczy wrzucić skałę do węgla i wymieszać, oblepi się pyłem węglowym i stanie się czarna, wizualnie nie do odróżnienia. Zazwyczaj jednak jest cięższa (i dzięki temu tona węgla zajmuje jakby mniej objętości) i przede wszystkim się nie pali. Zawsze dystrybutor węgla może powiedzieć, że kopalnia mu taki materiał przysłała, komu udowodnimy winę? Najwyżej zmienimy dostawcę węgla. Jeśli palicie w piecu to zwróćcie uwagę na wyciągane czasem całe kawałki "węgla" razem z miałem, czy czasem ktoś na was nie zarabia. Wrzucając kilkanaście kilogramów takich skał na tonę generujemy sobie realny zysk. Aż żal patrzeć na takie kombinatorstwo. Ale jakby węgiel był tańszy, bo lepiej wydobywany to można by narzucić wyższą marżę i może chociaż niektórzy przestali by tak robić. Chociaż tutaj chyba by zadziałała zasada "dasz palec, wezmą rękę".
Ostatnim aspektem tej części artykułu jaki
chcę poruszyć jest ingerencja państwowa w wydobycie w KGHMie.
Słyszeliśmy już do znudzenia jak to państwo doi dojną krowę w postaci
tej największej firmy w Polsce. Słyszeliśmy o podatkach od kopalin
wprowadzonych tylko po to, aby jeszcze mocniej wydoić KGHM z zysku,
podatki wymyślone specjalnie dla nich. Nie zdziwię się jeśli zarząd
pewnego dnia podejmie decyzję o przeniesieniu siedziby do Chile lub
Kanady i tam zacznie płacić podatki. To byłby dla naszej gospodarki tak
ogromny cios, że ciężko by było się nam pozbierać. 6 milionów złotych
podatku dziennie KGHM wpłaca do budżetu państwa, dodatkowo mamy rzeszę
podwykonawców i kontrahentów wpłacających również wysokie podatki do
budżetu. To naprawdę duże pieniądze nawet w skali państwa. Wprowadzanie
podatków na wydobycie rud metali to jednak nie wszystko. Rozwinę tutaj
często pomijaną kwestię wydobycia soli w KGHMie. Otóż w owych kopalniach
miedzi występują ogromne złoża soli, bardzo czystej, kuchennej. W
KGHMie traktowana jest ona jako odpad! Przez wiele lat firma walczy o
koncesje na wydobycie soli i jej dystrybucję, bez skutku. Jakiś czas
temu dopiero udało się przeforsować wydobycie soli w wykorzystaniu
posypkowym (czyli sypanie solą dróg w zimę). Kopiąc miedź w KGHMie
marnują się tysiące ton czystej soli. Państwo nie wydaje koncesji, bo
boi się upadku innych kopalni soli takich jak Kłodawa czy Inowrocław,
które zwyczajnie nie wytrzymałyby konkurencji z miedziowym gigantem.
Wiemy doskonale jak kończą się ostatnio protesty górników, a w takim
przypadku rząd by ich nie uniknął. Po co sobie psuć sondaże? Lepiej
nadal ignorować KGHM i wypieprzać tony czystej soli jako odpad.
Tyle na dzisiaj, ostatni akapit artykułu był już drobną zapowiedzią części trzeciej i ostatniej, w której wyjaśnię dlaczego nazywam górnictwo na Śląsku "zakałą", jednocześnie porównując państwowe zakłady górnicze z prywatnymi i przedstawiając swój pomysł na uzdrowienie tej gałęzi przemysłu. Ustosunkuję się również do zatrzymywania ruskiego i chińskiego węgla na granicy.