Słowa te stanowią treść 10 art. Europejskiej Konwencji Prawa Człowieka. Zdaniem Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu Polska pogwałciła ten artykuł, gdyż prawomocnym wyrokiem sądowym nakazała dwojgu dziennikarzy przeproszenie niesłusznie (jak się okazało) pomówionemu przez nich urzędnikowi.
Dziennikarze ponad 10 lat temu napisali, iż urzędnik ten, pełniąc funkcję dyrektora gabinetu ministra zdrowia, miał żądać od pewnego koncernu farmaceutycznemu łapówki za „załatwienie” wpisania leku na listę leków refundowanych. Śledztwo nie potwierdziło zarzutów, Urzędnik pozwał dziennikarzy i ostatecznie, na trzyinstancyjnej ścieżce (bo orzekał tu również Sąd Najwyższy) sprawę wygrał: dziennikarzom nakazano przeproszenie urzędnika.
Dziennikarze odwołali się do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, a ten stwierdził (tu przekładam wyrok Trybunału na słowa najprostsze) że można Iksa nazwać złodziejem – nawet wtedy, gdy się nie ma ku temu dowodów, a jedynie własne przekonanie, że zapewne Iks kradnie. I że gdy okaże się, iż Iks nigdy niczego nie ukradł, to przepraszać nie trzeba, bo „każdy ma prawo do wolności wyrażania opinii”.
Przez lata realnego socjalizmu zmagaliśmy się z cenzurą i domagaliśmy się wolności słowa. I tej wolności słowa trzeba strzec. Ale czy nie mają Państwo wrażenia, że przywołany wyżej wyrok Trybunału zrównuje wolność słowa z wolnością pomawiania każdego o cokolwiek. A to jednak nie to samo.