Większość Szkotów (54 do 46) wybrała Zjednoczone Królestwo niż pociągającą choć niepewną i ryzykowną pełną niepodległość. Na mapie Europy nie będzie nowego państwa – Szkocji. Wielka Brytania (choć czy w razie secesji Szkocji nie należałoby raczej mówić – Mała?) nie straci prawie 1/3 terytorium, 1/10 PKB i – co byłoby niezwykle bolesne ekonomicznie – 90% zasobów ropy.
Wspólne dzieje Szkotów i Anglików – tak jak to najczęściej bywa z sąsiadami – obfitowały w lepsze i gorsze momenty, z wyraźną przewagą tych ostatnich. W tym tak dramatyczno-filmowe, że na historii prowadzonych na przełomie XIII i XVI wieku walk dzielnych Szkotów ze złymi Anglikami można było – co pokazał Mel Gibson – zdobyć nawet dwa Oscary.
Początek unii angielsko-szkockiej dała Elżbieta I, gdy w testamencie na swojego następcę wyznaczyła swojego wcale niezbyt bliskiego krewnego (bo prapraprawnuka swojego dziadka) króla Szkocji Jakuba Stuarta. W 1707, za panowania Anny Stuart, oba państwa połączono w jeden organizm państwowy – Wielką Brytanię. I choć potem, w I połowie XVIII w. trzeba było jeszcze Szkotom parę razy siłą tłumaczyć, że ich miejsce jest w Zjednoczonym Królestwie, to wspólne państwo trwa do dzisiaj. Myślę, że obecna monarchini Elżbieta II cieszy się dzisiaj, iż nie będzie ostatnim władcą powołanego 307 lat temu państwa.
Ale przede wszystkim cieszy się dzisiaj Europa. Bo jako Unia Europejska mamy przed sobą wystarczająco dużo wyzwań, by odetchnąć z ulgą, że nie będziemy musieli się gruntownie przemeblowywać z powodu wychodzenia z niej bądź aspirowania o jej członkostwo Szkocji, Katalonii, Walonii czy Flandrii. „Nie” dla szkockiej secesji daje nam więcej czasu i oddechu by zająć się choćby przyszłym członkostwem Ukrainy.
Do tej pory nie miałem zdania na temat secesji Szkocji, przyjmowałem to bardziej na zasadzie ciekawostki. Po przeczytaniu tego artykuły zaczynam żałować, że się nie udało. Jak czytam, że cieszy się dzisiaj Europa w postaci Unii Europejskiej i o przyszłym członkostwie Ukrainy to mnie krew zalewa.