Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

DIALEKTYKA KOSMOSU

Z Andrzejem Pańtą rozmawia Józef Górdziałek

 

Pytanie: Tak się złożyło, że byłem obecny przy pańskich pierwszych krokach poetyckich przed dwudziestu laty, kiedy przygotowywaliśmy w Wydawnictwie „Śląsk” almanach poezji i prozy Młody Śląsk Literacki (1975), gdzie zaprezentowało się publiczności literackiej 40 autorów. Jak potoczyły się pańskie losy po debiucie?

Odpowiedź: O, bardzo różnie. I to zarówno po debiucie prasowym w Poglądach (1973) i książkowym — tomikiem Wyspa na jeziorze (1977) czy przekładowym z wyborem wierszy Horsta Bienka Czas po temu (1987). Dla jednych byłem bowiem czymś negatywnym, grafomanem po prostu, dla drugich zaś cudownym dzieckiem, odkryciem roku i tym podobnym owijaniem w skarpetki. Naturalnie starałem się zawsze wobec obu tych stanowisk zachowywać zdrowy dystans, utrzymywać twórczą homeostazę, co w rezultacie przyniosło mi efekty w postaci następnych książek własnych czy przekładów, w przeciwieństwie do znacznie może zdolniejszych ode mnie debiutantów tej epoki zachłostanych i zmarnowanych przez krytykę i w odróżnieniu od innej cudownej dziatwy tamtych dni zagłaskanej przez oczarowaną nią krytykę i publiczność literacką.

Pytanie: Z kim pan się czuł i czuje literacko spokrewniony, kim zafascynowany, w jakim nurcie twórczości krajowej pan się sytuuje?

Odpowiedź: Jestem dialektykiem w heraklitejsko–böhmiańskim znaczeniu tego pojęcia, nie ma więc mowy o jakimś jednostronnym pokrewieństwie czy raz na zawsze zniewalającej fascynacji tym lub innym autorem; jeśli coś uwielbiam tak, że na pozór nie jestem w stanie oderwać się od danego zjawiska, to znaczy równocześnie, że jestem od niego już znacznie oddalony, zdystansowany i niezależny; oczywiście są to stany agonalne i owocem owego wysiłku przezwyciężania tego wszystkiego, co fascynuje mnie a zarazem budzi odrazę, jest moja twórczość.

Aliści nie ograniczałbym się jedynie do literatury, ponieważ bardziej interesują mnie współczesne zjawiska plastyczne i muzyczne nie tylko z ich względów formalnych, co z powodu ich nieokreśloności i spontaniczności w chwili wykonywania, czemu za każdym razem możemy nadać inny sens i przypisać całkiem inne znaczenie, zatem coś, co posiada zupełną niestabilność i niedookreśloność. Jeśli zaś chodzi o szczegóły, to dużo, w każdym razie wiele zawdzięczam J. Böhmemu i A. Schopenhauerowi, natomiast z piszących po polsku taki sens dialektyczny przypisuję twórczości T. Karpowicza, L. Buczkowskiego, W. Wirprzy, W. Lutosławskiego, T. Peipera, nie mówiąc już o L. v. Beethovenie czy Leszku Przyjemskim.

Pytanie: Wyróżniał się pan zawsze swoistą pulsacją swoich wierszy, wygrywaniem kontrastu rzeczywistości i luźnych skojarzeń. Miał pan skłonności do zabawy słowem, zderzania kilku obszarów codzienności i kultury, do buszowania na pograniczu gatunków i rodzajów wypowiedzi. Jeśli jednak jeden z ostatnich tomików pt. Mist (1988) oparł pan znowu na wymieszaniu, konfrontacji chorałków i epigrammatów, liryki, ironii i kpiny, rzeczy oryginalnych i przekładów, utworów pisanych po polsku i po niemiecku, to znaczy, że chaos, kontrast nie jest częścią ewolucji literackiej, lecz immanentną cechą warsztatu pisarskiego, pewnym sposobem widzenia świata. Czy moja sugestia trafia w sedno rzeczy?

Odpowiedź: Oczywiście, rozróżniam takie rzeczy jak wymienione na początku tego pytania. Ale jak powiedziałem, dzisiejszy wybór uznany za słuszny, jutro może okazać się fałszywy, i co z obecnej perspektywy wydaje się subiektywnym infantylizmem, na dalszym planie może okazać się żelazną konsekwencją fantasmagorycznych konieczności takiej właśnie samorealizacji Jednania do życia, mówiąc językiem Schopenhauera. I z tej perspektywy nie buduję wcale śmietnika, lecz staram się stworzyć pewien kosmos, w którym jedne galaktyki są jeszcze w stanie dalekiego uśpienia, inne nie nadają się już do użytku stanowiąc grawitacyjny żużel, na następnych zaś pojawia się pierwszy plankton a niektóre z pomniejszych skupisk dochodzą właśnie do Europy i ogólnej szczęśliwości pod względem sensu istnienia.

Mówiąc prozaicznie, czegoś takiego dokonuję zarazem świadomie i nieświadomie, bezwolnie i z pełną premedytacją, prowokacją względem siebie i innych. Co rzecz jasna teraz i w przyszłości można zapisać mi na plus lub minus, przyjąć lub odrzucić. Co może w rezultacie okazać się moją klęską lub wygraną na loterii życia, o czym zresztą i tak rozstrzygnie dopiero całość mego spełnienia się w obrębie sztuki, której to całości bądź co bądź na razie nie ma, bo dopóki tworzę, wszystkie możliwości są jeszcze otwarte a zarazem przewartościowujące się same przez się.

Pytanie: Jeśli pański „ogród nieplewiony”, panie Andrzeju, jest ofertą przede wszystkim dla czytelnika elitarnego, albo jeśli ceni pan wyżej satysfakcje własne niż innych, to proszę mi powiedzieć czy takiego subiektywizmu, infantylizmu nie potrafi się pan wyzbyć, czy też pragnie pan świadomie podkreślić taką właśnie istotę swojej wizji, osobowości, sztuki, które można przyjąć lub odrzucić, ale inne one nie będą, bo nie chcą być.

Odpowiedź: W ogóle nie myślę w kategoriach ogrodu „plewionego” lub „nieplewionego”, gdzie pewne rzeczy są pożyteczne dla oczu, inne zaś przynoszą ulgę przy zatwardzeniu jelita lub umysłu; gdzie niektóre trzeba usuwać jako chwasty zagłuszające logikę dobrego smaku i psujące wzniosły nastrój niektórym pozornie subtelnym inteligencjom. Jeśli już, to raczej w kategorii dżungli, gdzie rośnie wszystko, co może żyć i przebić się do życia, jeśli ma takie możliwości. Albo jeszcze lepiej w kategorii dzikiej oazy, gdzie nikt nie kontroluje wzrastania całości i wszystko ma prawo do życia i swej ekspresji, do której podąża utrudzony pustynią wędrownik, gdzie — być może — znajdzie swoje wytchnienie od wszystkich utrapień podróży. Oczywiście nie wykluczam, że to moje stanowisko może okazać się zwyczajną fatamorganą. A może jednak nie, i woda jest wodą a narcyz jest Narcyzem.

Pytanie: Czy do takiej postawy niezależności, która przecież zarazem bywa izolacją, dochodzi się z czasem, dojrzewa, czy przyjmuje z rezygnacją jak wyrok losu? Jeśli odbiorcę literatury traktuje się serio, dopuszczać należy także jego prawo do sprawdzalności oczekiwań, przejrzystości gry, nie zaś ukrytej zabawy poza nim, eksperymentów jego kosztem...

Odpowiedź: Naturalnie, trzeba sobie wypracować taką postawę niezależności, która powinna być podstawowym warunkiem wszelkiego tworzenia i tylko na pewnym etapie stanowi ona barierę, później zaś jedną z kluczowych reguł gry z klientem, i jeśli trzymać się tej metafory oazy, to o ile zależy mu na przeżyciu, wówczas musi wędrować ku proponowanej mu przeze mnie zieleni albo pozwoli zamumifikować się w ciepełku powszechnie dostępnego piachu łatwo przyswajalnych uciech ulegając złudzie przystępnych fatamorganek. Tak zresztą zawsze było w dziejach literatury czy sztuki, że istniała twórczość popularna, wysokonakładowa, i byli twórcy rzucający kłody pod nogi ogólnych oczekiwań stanowiąc nowe systemy porozumiewania się ze swym odbiorcą. I zawsze rzecz jasna istniał okres przejściowy, świat nigdy nie osiągał stabilizacji, wszak już na babilońskich tabliczkach mamy zdanie, że to nie zmierza do niczego dobrego, że poezja jest niezrozumiała, młodzież zepsuta a nawet piwo nie smakuje już jak niegdyś… W rezultacie Sokratesów truje się za psucie młodzieży, ścina się wszystkie królowe świata, które ludowi proponują ciastka, a wszelkiej maści cezarowie giną w łazienkach przy goleniu okazując się przy okazji brutusami własnych nawyków, bowiem taka jest demokracja i nic lepszego nie wymyślono pod słońcem zwyczajności.

Pytanie: Kiedy i jak nawiązał pan kontakty z literaturą niemiecką, jaką rolę odgrywają one w pańskim pisarstwie?

Odpowiedź: Z literaturą niemiecką i nie tylko niemiecką nawiązałem kontakt bardzo dawno i bardzo wcześnie. I to zarówno jako czytelnik, i jako tłumacz. Jeśli ograniczyć się do rzeczy przekładanych przeze mnie, to potrzebowałem jej swego czasu jako pewnego kontrapunktu do moich własnych indywidualnych poczynań i wówczas natknąłem się na utwory Horsta Bienka, który był pierwszym przekładanym przeze mnie autorem, i którego dorobek poetycki — znacznie większej rangi artystycznej niż jego proza — przełożyłem i opublikowałem prawie że w całości. Potem przyszli inni autorzy, których dziełami miałem przyjemność i mękę zajmowania się: z poezji mógłbym wymienić Rose Ausländer, Hilde Domin, Friedricha Hölderlina, z prozy zaś przede wszystkim Jacoba Böhmego, Arthura Schopenhauera czy Paula Ernsta. Taka działalność pomagała i pomaga mi w odzwierciedleniu moich możliwości językowych oraz do wyrobienia sobie nonkonformistycznego, dialektycznego poglądu na świat.

Pytanie: Jak pan by określił swoją tożsamość wśród konkurencyjnych ofert i wpływów kulturowych krainy pogranicza?

Odpowiedź: Bardzo prosto i zarazem pod bardzo złożonym kątem widzenia. Bardzo prosto, bowiem jako dialektyk nie czuję się ani Polakiem ani Ślązakiem ani Niemcem ani nawet Europejczykiem wrzucony w mediację tych wszystkich ścierających się ze sobą żywiołów starając się, jak pan stwierdził na początku, uporządkować lub rozplenić je chaotycznie w mojej twórczości. I myślę, że przez wszystkie te orientacje będę uważany raczej za kosmitę przybyłego nie wiadomo skąd i po co, skoro ani jedna z tych opcji nie jest mi bliższa od drugiej. Może lepiej: wszystkie są mi tak samo namiętne, co oziębłe, i raczej będę starał się doprowadzać do absurdu pozorną konfliktowość tych stanowisk niż opowiadał się po którejś ze stron, a może w końcu wyklaruje się z tego coś nowego. W każdym razie myślę, że jest to walka czegoś innego, co ukrywa się pod tymi zjawiskami, antagonizująca tutejszych ludzi nieświadomie, jak zawsze bywało tutaj w sytuacjach skrajnie krytycznych.

Pytanie: Brak opcji też jest opcją. Czy według pana preferencje dla określonej kultury, zmiana orientacji narodowej wzbogacają czy rozmywają tożsamość?

Odpowiedź: Nie tyle brak opcji, co dystansowanie się wobec nich. Oczywiście, że zmiana preferencji i orientacji kulturowych i narodowych raczej rozmywa tożsamość niż ją wzbogaca i wzmacnia; zresztą już poprzednio taka tożsamość musiała być bardzo słaba i pozorna, skoro doszło do jej przekształcenia, do jej rzekomej zmiany, lecz nie do pełnej tożsamości, gdyż nie było się zdolnym do trwałego utożsamienia się z wcześniejszym stanowiskiem. I w ten sposób jest to wynikiem pewnego rozczarowania a nie dojrzałości i w pełni świadomego wyboru.

Pytanie: Jak pan sądzi, czy obecne przegrupowania pogranicza, instytucjonalizacja mniejszości, zaciemniają czy wyjaśniają kwestie specyfiki kresowej, pomagają czy przeszkadzają ludziom żyjącym na uboczu sporów i przemian, blokują czy wspierają naturalną ewolucję zbiorowości zmierzającej do integracji z całym krajem?

Odpowiedź: Różne rzeczy dzieją się, jeśli spojrzeć z tej perspektywy. Nie wiem, być może przyszłość pokaże, czy przejdą one do integracji czy do dalszego antagonizowania sił; w każdym razie z dialektycznego punktu widzenia przeciwdziałanie antagonizowaniu tych sił doprowadza do jeszcze większego konfliktu niż jest u źródła, a tolerowanie tego konfliktu również nie doprowadzi do jego wygaśnięcia; musi dojść najpierw do przewartościowania w obrębie samych zwalczających się stanowisk a ich wzajemny konflikt wygaśnie sam przez się.

Pytanie: Spójrzmy jeszcze na relacje pogranicza z ekspresją artystyczną. Czy napięcia środowiska wielokulturowego, większe bogactwo ofert programowych, większy potencjalnie obiektywizm i ostrość samooceny w zwierciadle konfrontacji, czy owa kontrastowość inspiruje pańską twórczość, czy to w ogóle okoliczność korzystna, obojętna czy szkodliwa dla kultury, dla literatury?

Odpowiedź: Literatura, jak już powiedziałem, służy albo mumifikacji zastanego stanu rzeczy, a wówczas jest aprobowana, albo jest złośliwym wyrazem indywiduum wobec tego wszystkiego, obalaniem barier, a wtedy na tym etapie nie jest zrozumiała, ledwo tolerowana, jeśli nie lekceważona lub wręcz zwalczana, jak było na przykład z powieściami gliwickimi H. Bienka, który po ich opublikowaniu napytał sobie biedy ze strony tzw. ziomkostw, które zarzucały mu szkalowanie ich utraconej ojczyzny, lub z dziełami Gombrowicza, który miał przecież kiepsko po obu stronach ideologicznej bariery, gdy zrobił z polskiego patrioty pedała, co wywołało oburzenie w kraju a zwłaszcza na emigracji. Tak to wygląda w praktyce nie tylko na tych przykładach. Potem groby zarastają trawą, zapomina się o wszystkim, ból rozwiewa się ze świadomością dobrze spełnionego obowiązku i ładnie jest: tak że nawet u nas, w Bytomiu, mamy ulice geniuszów naszych — W. Gombrowicza i H. Bienka ze swojsko brzmiącym napisem „chuj” pod okolicznościowymi tabliczkami z brązu. Tylko idee czyste trwają bez zmiany czy skazy, i taki Schopenhauer zawsze będzie prowokował swym ideologicznym nieprzystosowaniem do żadnej ze stron tego konfliktu: dlatego na jego domu w Gdańsku nie ma żadnej wzmianki, iż urodził się tam ten wybitny intelektualista; sam jedynie uczciłem go prywatnie mażąc na tej budowli: „Kocham Ewunię — Sonia”, i nic więcej.

Pytanie: Wynikałoby z tego, że nie dostrzega pan wartości, wpływu kontaktu z ludźmi, z otoczeniem, ze środowiskiem pogranicza na siebie jako pisarza?

Odpowiedź: Jak już powiedziałem, jako kosmita przybyły nie wiadomo po co na planetę Ziemia, jedynie urodziłem się tutaj, na Górnym Śląsku i wyrosłem pod Bytomiem, i jak Horst Bienek, nigdy właściwie nie czułem się stąd, tak naprawdę zawsze byłem i jestem w drodze, między Bytomiem a Monachium, od Katowic do Gdańska, do Wrocławia czy Wuppertalu albo nawet do Jeleniej Góry i nad Jezioro Bodeńskie, i trudno mi odróżnić, co osiągnąłem tu a co nabyłem gdzie indziej. Oczywiście są okresy, że przebywam tutaj nieco dłużej, ale wówczas odcinam się od wszystkiego opracowując wykoncypowane wcześniej pomysły i przepisując na czysto napisane właśnie utwory przy zapłakanej szybce wieczoru.

Pytanie: Podsumowując naszą rozmowę można by powiedzieć, że za główny wyróżnik swojej postawy twórczej i społecznej uznaje pan niezależność od zwyczajowych, przeciętnych czy jakichkolwiek reguł, norm, zobowiązań. Wszystkie struktury, zależności, więzy są krępujące, często „absurdalne”. Czuje się pan przede wszystkim dzieckiem kosmosu i w tej wszechogarniającej dialektyce wszechświata mianuje się pan królem autokreacji, co jest wystarczającym sensem istnienia. Sam jestem człowiekiem tradycyjnym, ale potrafię uszanować taki artystyczny manifest i życzę panu tylko powodzenia na tej niełatwej drodze. Dziękuję za rozmowę.

 

 

© by Józef Górdziałek i Andrzej Pańta

Data:

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.