Przyznam się, że moja frustracja rosła z w miarę czytania kolejnych wypowiedzi Pani Profesor. W zasadzie każda odpowiedź Pani Profesor na pytania red. Sroczyńskiego wywoływała we ma chęć polemiki. To zajęłoby zbyt wiele miejsca i czasu, więc z konieczności ograniczę się do kilku krótkich komentarzy.
Wywiad zaczyna się od przedstawienia propozycji Pani Profesor (głównie chyba dla młodego pokolenia): „Jeśli nie chcesz się składać na obecnych emerytów, powinieneś swoje życie zawodowe zacząć na Księżycu. Tam nie ma nic i nikomu nic nie będziesz winien. A tutaj masz wszystko, co wytworzyły poprzednie pokolenia. Dlatego należy się im godziwa starość.” Parę lat temu prawie dwa miliony młodych Polaków wyemigrowało do WB, Irlandii, Niemiec, czy Holandii. Teraz proponuje się kolejnym paru milionom emigrację na Księżyc. Wierzcie mi, oni to zrobią i jak amerykańscy pielgrzymi zaczną budować nowe społeczeństwo, nawet na Księżycu.
Styl myślenia, że rynek to ‘krwawa konkurencja’, chciwość, egoizm i wszystko co najgorsze w naturze człowieka, należy do mitologii myślenia wielu profesorów ekonomii (zresztą nie tylko w Polsce). Już niekiedy nie mam siły tłumaczyć tymże profesorom, że nie ma rynku bez współpracy, że konkurencja i współpraca to dwie strony tego samego medalu, że rynek jest najbardziej pokojową instytucją wymyśloną przez człowieka. Jak grochem o ścianę.
Podobnie jest z rozumieniem ekonomii. Jeśli rozumie się ją tak jak Pani profesor („Bo dał pan sobie wmówić, że ekonomia to nauka ścisła, w której wszystko musi się zgadzać. … To nauka społeczna niesłychanie miękka, pełna intuicji i hipotez. Przyzwyczailiście się traktować ekonomistów jak głosicieli matematycznych twierdzeń i prawd udowodnionych raz na zawsze. ”Nieuchronne prawa rynku” – to jedno z bardziej złudnych sformułowań, jakie znam.”) to nie dziwota, że różnego rodzaju głupstwa wygaduje się potem. Nie miejsce tu na edukowanie Pani profesor, ale ekonomia to naprawdę nauka ścisła, ale nie w takim rozumieniu jak próbuje to czynić wielu ekonomistów ortodoksyjnych (tzw. głównego nurtu). Jej ‘ścisłość’ nie wynika z tego, że posługuje się formułami matematycznymi, na wzór fizyki, ale z tego, że faktycznie istnieją prawa rozwoju gospodarczego („nieuchronne prawa rynku”), których łamanie prowadzi do katastrofy (tak jak to było z tzw. systemem sowieckim, socjalistycznym). Jak to mówił nieodżałowany Stefan Kisielewski „to nie kryzys, to rezultat”, „kryzys to nie przyczyna, to skutek”, skutek łamania praw ekonomii, nauki ścisłej.
Pani profesor często ‘odwraca kota ogonem’ i próbuje nam wmówić, że to inni próbują wmówić. Choćby w tym fragmencie: „Zwolennicy prywatyzacji emerytur za swój główny sukces uważają to, że składki nie idą już do wspólnego worka w ZUS, lecz na nasze imienne konta. ”To będą wreszcie wasze pieniądze” – słyszeliśmy. Tyle że ten pozorny sukces jest tak naprawdę zrywaniem więzów łączących nowoczesne społeczeństwa. Na czym polegają emerytury? Pracujące pokolenie zgadza się oddawać część swoich dochodów tym, którzy pracować już nie mogą. Przez całe stulecie ludzie wpłacali pieniądze do wspólnego worka – w Polsce ten worek od 1934 roku nazywa się ZUS – i z tego worka wypłacane były bieżące świadczenia. Dziś próbuje się nam wmówić, że takie szlachetne gesty są niepotrzebne i szkodliwe. Zamiast się solidarnie składać, lepiej mieć pieniądze na indywidualnych kontach i grać nimi na giełdzie.”
To, że coś się dzieje od 1934 roku ma być dowodem, że jest dobre? Pani Profesor, tu nie trzeba nikomu ‘wmawiać, że takie gesty są niepotrzebne i szkodliwe’, ten system już się praktycznie zawalił, na razie trzyma się dzięki różnego rodzaju stemplowaniu (tak jak przez kilkadziesiąt lat po wojnie trzymały się ruiny budynków na Oławskiej we Wrocławiu, dopiero kiedy stemple nie wytrzymały (a było to już w latach 1990.) i wszystko się zawaliło, zbudowano ładne budynki i Oławska wreszcie wygląda pięknie).
Wielu ekonomistów i polityków
nieprzychylnych ideom liberalnym (libertariańskim) ustawia sobie
liberalizm jak chłopca do bicia i przypisuje liberalizmowi rzeczy
nieprawdziwe, byle tylko mu ‘dokopać’. Tak jest i w przypadku Pani
Profesor: „Dziś wygrywa samolubny indywidualizm. Zamiast mówić
ludziom, że jesteśmy wspólnotą i powinniśmy razem nosić swoje ciężary,
mówi się: ”Obywatelu! Nie śpij! Sprawdź, ile się uzbierało na twoim
indywidualnym koncie w OFE”. Na każdym kroku uczy się ludzi, żeby za
bardzo nie liczyli na solidarność społeczną, nawet w tak podstawowej
sprawie jak emerytura.”
Tyle ile powstaje wspólnych działań i jak wielkie jest poczucie
wspólnoty w sytuacji prawdziwego liberalizmu nie było nigdy w systemach,
które na sztandarach niosły hasła wspólnego działania, sprawiedliwości
społecznej, komunizmu. Wystarczy sobie poczytać choćby Alexisa de
Tocqueville’a ‘O demokracji w Ameryce’, opublikowanej w 1835 roku, a
będącą opisem wrażeń Tocqueville’a z jego pobytu w Stanach Zjednoczonych
na początku lat 1830. Przedstawione tam opisy poczucia wspólnoty i
wspólnych działań (do załatwiania jakiegoś ‘palącego problemu’) robią naprawdę ogromne wrażenie. To zresztą zostało Amerykanom do dziś (mimo
destrukcyjnego działania instytucji publicznych, zwłaszcza w XX wieku) –
wystarczy popatrzeć jak potrafią się sami zorganizować w sytuacjach
kryzysowych (zwłaszcza katastrof naturalnych).
Należałoby w zasadzie do każdego zdania Pani Profesor napisać sążnistą odpowiedź, polemikę. Nie mam, niestety, na to i siły, i czasu i cierpliwości. Pozwolę sobie jedynie na zacytowanie niektórych jej (co ’smakowitszych’) wypowiedzi i skomentowanie ich ‘jednym zdaniem’.
„To samo dotyczy publicznej służby zdrowia, która jest niedoinwestowana, byle jaka, więc kto tylko może, próbuje z niej uciec za pomocą prywatnych ubezpieczeń i różnych Lux Medów.” – czy nie zdaje sobie Pani sprawę z tego, że publiczna służba zdrowia zawsze będzie niedoinwestowana, nawet jeśli dostałaby wszystkie nasze dochody. Oni są naprawdę w stanie zmarnotrawić każdy publiczny gorsz i zawsze znajdą uzasadnienie dla niebotycznie wysokich cen usług.
Dla Pani Profesor jest szokujące to, że dziedziczymy coś po naszych rodzicach czy krewnych. „Pamiętam, że kiedy w 1999 roku wprowadzano reformę emerytalną, kuszono ludzi nie tylko palmami, ale też dziedziczeniem: będziecie mogli te pieniądze przejąć po najbliższych. Dla mnie to szokujące, bo wywraca zasadę zabezpieczenia społecznego do góry nogami. Polega ona na tym, że składają się wszyscy, a biorą tylko aktualnie potrzebujący. A nie ich spadkobiercy. Właśnie po to, żeby pieniędzy starczyło.” Mogę powiedzieć, że dla mnie jest szokujące, że narusza się prawo własności i to co wypracowali moi rodzice nie należy do mnie, a to co ja wypracuję nie będzie należało do moich dzieci.
„Demografia to kolejna wersja „nieuchronnych praw rynku”. Co będzie za 50 lat? Pan wie, że te szacunki są prawidłowe?”. To jest właśnie ‘ustawianie sobie chłopca do bicie’. Pani Profesor, to jak rozwijają się procesy demograficzne naprawdę nie zależy od ‘praw rynku’. W ten sam sposób może Pani kwestionować istnienie prawa grawitacji kiedy spada Pani z 10 piętra ‘postkomunistycznego wieżowca’.
„Kupowanie akcji jest najgorszym sposobem inwestowania w okresie długoterminowym. … w żadnym razie nie miałabym odwagi powiedzieć znajomym, żeby na lata, dziesięciolecia inwestowali na rynku finansowym. … Aktywa finansowe nie przenoszą wartości bezpiecznie przez pokolenia. … To jest ideologia stworzona na potrzeby ogromnej ekspansji rynków finansowych. … W dodatku pod wpływem neoliberalnej ideologii rynki zostały zderegulowane i panuje na nich nieustanna huśtawka, bo kapitał spekulacyjny wieje, kiedy chce”. I to pisze Pani profesor, która jak sama mówi: „od 30 lat zajmuje się naukowo rynkami finansowymi”! Ręce opadają i aż trudno to skomentować.
„Perfidia reformy emerytalnej polega na tym, że mąci ludziom w głowach. Mówi się, że OFE to jest wreszcie wolny rynek.” Proszę niech mi Pani wskaże choćby jednego liberała, który twierdzi, że OFE w polskim wydaniu to jest wolny rynek?
Długie są rozważania Pani Profesor o tym jak to OFE odpowiedzialne jest za wzrost zadłużenia państwa („Od 1999 roku dług publiczny wzrósł – zaokrąglam – z 300 do 900 mld”). Argumentacja jest tak przewrotna, że argumentując w podobnym stylu jestem w stanie uzasadnić każdą tezę. Tylko, że z logiką to nie ma wiele wspólnego.
„Od lat 80. zaczęły wiać neoliberalne wiatry i instytucje finansowe nieustannie lobbowały, żeby im rozwiązać ręce. Administracja Clintona w końcu uległa. I zaczęło się. Banki komercyjne na rynku kapitałowym mogą robić niemalże wszystko.” Pani Profesor, te wszystkie tzw. ‘neoliberalne deregulacje’ mają tyle wspólnego z liberalizmem ile ja mam wspólnego z mandarynem. To nie jest liberalizm, to po prostu kapitalizm kolesiów, dogadującej się sfery polityki z wielkim biznesem.
Na pytanie red. Sroczyńskiego „Ma Pani jakiś pomysł?” (by rozwiązać problem z emeryturami – WK), Pani profesor odpowiada: „Wspieranie demografii i warunków do wzrostu gospodarczego”. Tu pełna zgoda, jeśli Pani rozumie przez to, stwarzanie warunków do posiadania coraz to liczniejszego potomstwa i rozwoju przedsiębiorczości. Pani jednak proponuje coś co w żadnym przypadku nie przyczyni się do tego. A jak pokazuję doświadczanie historyczne i analizy teoretyczne, prowadzi wręcz do czegoś przeciwnego: katastrofy demograficznej i zapaści gospodarczej. Stwierdza Pani: „Na to trzeba przeznaczyć pieniądze publiczne.” Dodam, … i zmarnotrawić je tak jak, marnuje się (i marnowało) na tzw. walkę z biedę, walkę z bezrobociem, pokonanie inflacji, nie wspominając o tzw. inwestycjach społecznych (że wspomnę tylko ostanie Euro 2012).
Kuriozalnie brzmi opinia Pani Profesor: „Być może konieczne są wyższe podatki, by zapewnić ludziom minimum usług publicznych.”
Pani Profesor kończy wywiad apelując: „Potrzebujemy społeczeństwa. A ci, którym się noga powinie, powinni spadać na siatkę bezpieczeństwa rozwiniętą przez bliźnich.” I tu całkowita zgoda. Tylko, że społeczeństwo wcale nie musi być budowane odgórnie, przez przemądrzałych (i cynicznych) polityków i sprzyjającym im intelektualistów. Może być znacznie skuteczniej budowane oddolnie, w ramach porządku spontanicznego. A ‘siatka bezpieczeństwa’ wcale nie musi być budowane przez marnotrawiące wszystko co się da (pieniądze, zaangażowanie ludzi, środowisko naturalne, …) instytucje państwowe. Może być ta siatka budowana przez instytucje prywatne i (tak bardzo kłujących w oczy tzw. ‘wrażliwych społecznie’) bogatych ludzi, którzy, jak pokazuje doświadczenie historyczne, po przekroczeniu pewnego progu bogactwa, z przyjemnością dzielą się tym bogactwem z potrzebującymi.
Słuchałem tej Pani w Tok FM i cieszę się, że Pan ma podobne zdanie na jej temat, bo już myślałem, że to ze mną jest coś nie tak ;-)
I ona wykłada na mojej uczelni. Biedni Ci studenci.
Niestety, znaczna liczba owych "profesorów" to ludzie wykształceni w duchu marksizmu, którzy nie potrafiliby poprowadzić przez tydzień budki z warzywami, ale doskonale wiedzą jak się powinno zarządzać społeczeństwem.