Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

DORA KACNELSON PATRIOTKA Z DROHOBYCZA - WSPANIAŁA ŻYDÓWKA WIELKIEJ POLSKI

AK

DORA KACNELSON PATRIOTKA Z DROHOBYCZA - WSPANIAŁA ŻYDÓWKA WIELKIEJ POLSKI
Aleksander Szumański
źródło: INTERNET

 DORA KACNELSON PATRIOTKA Z DROHOBYCZA - WSPANIAŁA ŻYDÓWKA WIELKIEJ POLSKI

Panią profesor dr Dorę Kacnelson, Żydówkę z Drohobycza na ziemi lwowskiej, poznałam podczas tegorocznej uroczystości wręczenia jej orderu "Polonia Mater Nostra Est" za pomoc Polakom na dawnych polskich Kresach Wschodnich i za próby tworzenia mostów między Polakami a Żydami. W wypowiedzi pani Dory uderzyło mnie ogromne umiłowanie Kresów, a zarazem wielkie zatroskanie i gorycz z powodu coraz mniejszego zainteresowania kresowiakami ze strony polskich oficjeli. Pani Dora zarzuciła im również brak reakcji na szkalowanie żołnierzy Armii Krajowej i w ogóle polskich mieszkańców tamtych terenów, przy jednoczesnym uniżonym stosunku do władz ukraińskich i litewskich.

WIERNA WIESZCZOM I POWSTAŃCOM

Naszą laureatkę bezsprzecznie można uznać za typową kresowiankę. Pogodna, ciepła, gościnna, mówiąca z tym cudownym zaśpiewem; kiedy trzeba, uparcie dążąca do celu, głęboko wrażliwa na ludzką krzywdę i niesprawiedliwość. Urodzona w 1921 r. w Białymstoku jako córka Basewy i Barla Kacnelsonów, którzy uciekli z Rosji przed Sowietami do wolnej już Polski, uczęszczała do białostockiej szkoły powszechnej, w której kultywowano pamięć wieszczów i bohaterów powstań narodowych.

- Organizowałyśmy - wspomina pani Dora - wspólnie z koleżankami wieczorki, śpiewałyśmy piosenki żołnierskie z czasów powstań i inne patriotyczne, recytowałyśmy wiersze Mickiewicza i Słowackiego. Mojej miłości do wielkiej polskiej poezji romantycznej i do bohaterów powstań narodowych pozostałam zawsze wierna. Od 1946 r. piszę o Mickiewiczu, zwłaszcza o jego koncepcji folkloru słowiańskiego, odszukuję w archiwach Lwowa, Wilna, Syberii pamiętniki, listy i notatki patriotów, świadczące o dużym wpływie wieszcza Adama na ich umysły.

Po 1939 r., kiedy Białystok był okupowany przez wojska sowieckie, Dora Kacnelson znalazła się wraz z rodzicami w Leningradzie. Rozpoczęła studia na Uniwersytecie Leningradzkim, na wydziale filologii rosyjskiej. Po studiach doktoranckich z polskiej literatury i po obronie doktoratu (1946-49) "Mickiewicz a twórczość ludowa", została skierowana przez Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego na Białoruś, gdzie prowadziła wykłady w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Połocku. W tym czasie często dojeżdżała do Wilna i w tamtejszych archiwach pracowała nad polonikami literackimi i historycznymi, które wykorzystywała w późniejszych publikacjach.

- Podczas moich pierwszych wizyt w Wilnie - wspomina pani Dora - poznałam dzielnych i ofiarnych polskich naukowców, którzy nie opuścili ojczystej ziemi, lecz świadomie wybrali drogę służenia ojczystej kulturze i nauce na tej straconej placówce. Jednym z nich był historyk sztuki, dr filozofii Jerzy Orda, wybitny znawca zabytków starego Wilna.

Razem z moskiewskimi historykami zajmującymi się dziejami Polski: Włodzimierzem Djakowem, Ilją Millerem i Olgą Morozową - Dora Kacnelson usiłowała wystarać się o emeryturę dla wileńskiego naukowca. Jednak dr Orda kategorycznie odmówił złożenia podania o uznanie nadanego mu przed wojną doktoratu. Powiedział, że o nic bolszewików prosić nie będzie. Pracował jako zwykły woźny w Archiwum Centralnym Litewskiej SSR. Ubrany w czarny fartuch nosił po schodach ciężkie teczki. Potajemnie pomagał polskim naukowcom w znalezieniu archiwaliów, ponieważ dyrekcja ukrywała katalogi. Za swoją mizerną pensję wychowywał żydowskiego chłopca, Wilhelma Józefa Zienowicza (Finka), uratowanego z getta przez polskie zakonnice.

ANTYSOWIECKA, NIEPRAWOMYŚLNA

Owocem badań dr Kacnelson była rozprawa wydana w latach 90. w paryskiej "Kulturze", zatytułowana: "Polscy naukowcy Wilna i Lwowa pod okupacją sowiecką". Wydawca, Jerzy Giedroyć, ostrożnie jednak wykreślił określenie "okupacja sowiecka", umieszczając w to miejsce daty roczne.

W 1955 r. Dora Kacnelson wyszła za mąż za uniwersyteckiego kolegę, Rosjanina Aleksieja Jegorowa, który wrócił z sowieckich łagrów na Kołymie, gdzie spędził 10 lat za to, że jako żołnierz armii sowieckiej dostał się do niewoli niemieckiej. W 1961 r. otrzymała pracę w mieście Czyta na Syberii, gdzie przebywała 5 lat. Nie bacząc na mrozy - dochodzące do minus 50 stopni - wytrwała pani naukowiec systematycznie udawała się do Okręgowego Archiwum Męczeństwa i przeglądała katalogi, znajdując w nich wiele dokumentów dotyczących polskich powstańców. Każdy zesłaniec przyjeżdżał z kartą, na której znajdowały się: wyrok, dane osobowe, data przyjęcia do obozu itp. Było tam mnóstwo nazwisk księży, którzy zginęli na Syberii, jak np. ks. Jan Sierociński, zasieczony szpicrutami w Omsku w 1837 r. Temat katorżników został obszernie potraktowany w publikacjach pani docent. Nowy rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Czycie, wykładowca marksizmu-leninizmu Nikołaj Babin zarzucił jednak Dorze Kacnelson "antysowietyzm" - za poparcie protestu studentów, niesłusznie wyrzuconych z uczelni. Wtedy przeniosła się do Drohobycza, gdzie znowu została wyrzucona (1983 r.) z tamtejszej WSP, tym razem za to, że wbrew zakazowi sekretarza partii pojechała do Kijowa na IX Światowy Zjazd Slawistów.

Z POMOCĄ POTRZEBUJĄCYM

Od 10 lat pani Dora Kacnelson jest na emeryturze i nadal nie ma ani chwili wolnego czasu. Kontynuuje badania naukowe w oparciu o doskonałe archiwalia we Lwowie. Na podstawie tych i syberyjskich dokumentów wydała kilka rozpraw o kapłanach - męczennikach za wiarę i wolność, zwłaszcza o księżach-sybirakach: Piotrze Ściegiennym, Wincentym Kroczewskim, Tyburcym Pawłowskim.

- Również we Lwowie - opowiada - miałam szczęście poznać wspaniałych i pełnych ofiarności polskich naukowców, którzy świadomie wybrali pełną trudności i upokorzeń służbę Ojczyźnie i polskiej kulturze na Kresach Wschodnich. Byli to m.in. prof. Mieczysław Gembarowicz, światowej sławy teoretyk i historyk sztuk pięknych oraz dr filozofii Ludwik Grajewski, wybitny znawca zabytków i pamiątek Lwowa. Zaprzyjaźniłam się z nimi, doświadczając wielkiej życzliwości. Oprowadzali mnie po Lwowie, zapraszali do swoich skromnych mieszkań, pomagali w kwerendach archiwalnych. Miałam też zaszczyt poznać dzielnych obrońców kultury polskiej, bibliotekarzy Ossolineum: Jana Rogalę, Kazimierza Giebułkowskiego, Wacława Olazewicza i innych.

Pracę naukową i publicystyczną dr Kacnelson łączyła (i nadal łączy, mimo podeszłego wieku) z pomocą Żydom na Kresach oraz z działalnością oświatową i charytatywną w Towarzystwie Kultury Polskiej Ziemi Drohobyckiej. Wykładała literaturę polską w polskiej szkółce sobotniej. Odwiedzała polskie wsie, niosąc pomoc ubogim Polakom. Usiłowała załatwić kombatantom Wojska Polskiego z 1939 r. emerytury z Polski. Organizowała nauczanie języka polskiego dla dzieci, co więcej - polska Żydówka z Drohobycza wypraszała od Niemców pomoc finansową na żywność dla głodujących polskich dzieci na Kresach, o których rząd polski nie raczył pamiętać!

Popierała także działalność księży katolickich na ziemi lwowskiej, pisząc artykuły w prasie polskiej i zagranicznej o ogromie ich szlachetnej pracy. W artykule dla "Niedzieli" dr Kacnelson napisała m.in.: "Bardzo wielu Polaków pozostało na ziemi lwowskiej, tej strasznej placówce, rezygnując z repatriacji. Zostali przy swoich kościołach, grobach, na ziemi rodzinnej, obficie zroszonej krwią Orląt Lwowskich i bohaterów Armii Krajowej. Odwiedzając wioski ziemi drohobyckiej, położone ok. 100-150 km od Lwowa, pytałam Polaków, dlaczego nie odjechali do kraju razem z innymi, sąsiadami lub krewnymi. Nieżyjący już Józef Wałków ze wsi Sołońsk koło Drohobycza, człowiek samotny i prawie niewidomy, powiedział: 'Jak wszyscy wyjedziemy, zamkną nam ostatnie nasze kościoły'. Tu należy dodać, że Kościół katolicki na Kresach jest obecnie główną i niemal jedyną ostoją polskości.

Tylko on dociera do zapadłych wiosek, zapomnianych przez Wspólnotę Polską oraz fundacje i stowarzyszenia w kraju.

Ale teraz zagrożone jest już nawet jedno z podstawowych ludzkich praw - prawo do modlitwy w języku ojczystym. 65-letnia Polka Maria Gabryś z małej wioski Zady jest córką Grzegorza Gabrysia, spalonego żywcem przez UPA w 1943 r. Ich dom także spalono, a ona tułała się po obcych ludziach, ciężko pracując. Kiedy skończyła 16 lat, przyniesiono jej z wiejskiej rady sowieckiej gotowy dowód osobisty z góry wyznaczoną narodowością... 'Ukrainka'! Tak wyglądała w rzeczywistości demografia i statystyka na Kresach. Na marginesie - kontynuuje dr Kacnelson - pragnę dodać, że w wielu pracach polskich historyków i socjologów zaniża się liczbę Polaków na Kresach, a przecież tylko na ziemi żytomierskiej mieszka 300 tys. polskich rodzin. Maria Gabryś na moje pytanie, dlaczego pozostała, kiedy jej brat wyjechał do kraju, odpowiedziała: 'Jak wszyscy wyjedziemy, cały świat powie, że nas tu nigdy nie było'".

DWA NARODY - DWOJE RODZICÓW

Zawiązana już w najwcześniejszych latach życia przyjaźń z Polakami, z którymi na swoich Kresach była przecież "po sąsiedzku", poznanie martyrologii Polaków, spowodowały, że dr Kacnelson zawsze mierziły bezpodstawne ataki, zwłaszcza na Kresowiaków, których traktuje jak rodaków. Kiedy pytam, dlaczego lubi Polaków, uśmiecha się łagodnie i odpowiada: - Jeśli pytają dziecko, kogo kocha więcej: mamę czy tatę, zwykle mówi, że oboje tak samo. Ze mną jest podobnie. Wyrosłam i wychowałam się wśród dwóch narodów, żydowskiego i polskiego, które dały mi swoją tradycję, mentalność, kulturę; były dla mniej jak matka i ojciec, i oboje kocham równie mocno.

O OSZCZERCACH W SPRAWIE JEDWABNEGO

Z dzieciństwa pani Dora pamięta wyjazdy z matką i siostrą, mającą słabe płuca, na wieś nieopodal Jedwabnego. Podkreśla serdeczność tamtych mieszkańców, powolnych nieco, spokojnych, łagodnych, którzy bardzo lubili swoje letniczki, chociaż wiedzieli, że są one Żydówkami, bo nie chodziły do kościoła.

- Ci ludzie nie spalili Żydów w Jedwabnem (za co Kwaśniewski bezzasadnie przepraszał), nie tylko dlatego, że nie mieli takiej siły militarnej, ale dlatego, że nigdy nie wykazywali tendencji do okrutnych zachowań - twierdzi pani doktor z absolutnym przekonaniem. - Niektórzy zresztą nawet narażali życie, pomagając Żydom ukryć się przed Niemcami. Uważam, że książka Grossa jest obłudna i nieuczciwa. A już szczególnie nie podoba mi się, że on jeździł do Polaków.

Sprawa oszczerczego atakowania Polski w związku z mordem w Jedwabnem bardzo poruszyła panią dr Kacnelson. - Pewnego razu spotkałam się w Warszawie z kilkoma mądrymi rabinami z USA. Pytali, czy ja jako Żydówka nie przesadzam z potępieniem postępowania Grossa - opowiada. - Powiedziałam wówczas, że wzniecanie nienawiści do Polaków jest sprzeczne z interesami szczególnie Ameryki. Polska wstąpiła do NATO i jej synowie gotowi są oddać nawet to, co najdroższe, swoje życie, przelać krew za Amerykę - zresztą już to czynili w Afganistanie. Ale Polacy są narodem honorowym i jeśli Amerykanie chcą, żeby przelewali krew w imię amerykańskich interesów, to muszą szanować Polaków, a nie ciągle ich oszczerczo oskarżać, że "mordowali Żydów" w czasie II wojny światowej, używać sformułowań "polskie obozy koncentracyjne", nazywać Polaków "narodem morderców" itp. - mówi pani Dora.

Tymczasem agresywna kampania antypolskich środowisk na Zachodzie nie ustaje. Wynika ona z ich nienawiści do niezależnego polskiego ducha, który wiódł Polaków na powstańcze barykady i spowodował, że to właśnie Polacy, jako pierwsi, obalili komunizm. Dziś te środowiska usiłują zdeptać "hardość" Polaków, ich poczucie honoru i godności narodowej, na szczęście jak dotąd bezskutecznie - tak pani Dora broni dobrego imienia Polski.

Pani doktor zawstydziłaby swoim patriotyzmem niejednego polskiego urzędnika MSZ. - Polacy nie uchylają się od obowiązku, jaki nakłada na nich uczestnictwo w NATO. Polacy byli z Amerykanami w Afganistanie, a przecież co może obchodzić Polskę daleki Afganistan? Po tej argumentacji - relacjonuje dalej pani Dora Kacnelson - mądrzy rabini z USA zgodzili się ze mną, że wzniecenie antypolonizmu jest głupotą i może mieć złe konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej.

MICHNIK, TEJCHMAN , WIDACKI, BARTOSZEWSKI I INNI

Gdy stwierdzam, że antypolonizm upowszechnia się, niestety, także u nas w kraju, pani docent oświadcza, że zna wielu Żydów, przyjaciół Polaków i zwolenników żydowsko-polskiego dialogu. Wymienia niedawno zmarłego Artura Leinwalda, autora licznych prac o Lwowie, m.in. o Polskich Orlętach; Szymona Aszkenazego, słynnego polskiego historyka, pochowanego na Głównym Cmentarzu Żydowskim w Warszawie; mówi, iż w Instytucie Kultury Żydowskiej na Tłomackiem jest "dużo przyjaciół Polaków".

No, cóż - powiedziałam do pani Dory - tylko że ja byłam w IKŻ na spotkaniu z Grossem. Salę wypełniali po brzegi niemal wyłącznie Żydzi (ponadto grupa Niemców) i tylko jedna Żydówka skrytykowała Grossa, reszta urządziła mu owację. Z kolei Żyd Michnik napisał przecież, że Polacy mordowali Żydów w czasie Powstania Warszawskiego. - Michnik - ripostuje pani docent - to dla mnie żaden Żyd! Do synagogi nie chodzi, nie jest związany z rabinami, po żydowsku mówić nie umie. Inspirują go elity polityczne, one mu na to pozwalają. To właśnie Władysław Bartoszewski jako minister spraw zagranicznych mianował na stanowisko ambasadora w Wilnie Eufemię Tejchman, która konsekwentnie oczerniała akowców, i zamiast - jako ambasador - bronić interesów kresowych Polaków, popierała wszelkie oszczerstwa litewskich szowinistów na temat Polaków. Poprzedni ambasador Jan Widacki razem z Tejchmanową "broniąc", zniszczyli polski uniwersytet, który wilniacy z takim poświęceniem i wysiłkiem tworzyli - wylicza dr Kacnelson. - Chciałabym w tym momencie "pogratulować" tym osobom postępku równego postępkowi carskiego senatora Nowosilcowa, który zamknął uniwersytet, w którym studiował Mickiewicz - mówi z żalem. - Do wspomnianej grupy należy dołączyć jeszcze ówczesną premier Hannę Suchocką i ministra spraw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego, którzy także nie wykazali chęci ratowania zagrożonego Uniwersytetu Polskiego, lecz wręcz przeciwnie - we wszystkim ustępowali Litwinom.

UNIWERSYTET UPADŁ, PREZYDENT NIE POMÓGŁ

Na polskim uniwersytecie wykładali bezpłatnie koledzy pani Dory: prof. Eugeniusz Czaplejewicz, polonista z Warszawy, Zbigniew Łebno, prof. prawa międzynarodowego z Katowic (wysokiej klasy naukowiec, pochodzący ze starego kresowego rodu, podobnie jak jego żona Marta, z domu Świszczowska, której pradziadek, powstaniec z 1863 r., jest pochowany na Łyczakowie), który na własny koszt dojeżdżał do Wilna. Na skutek interwencji Polonii z zachodu polski uniwersytet wprawdzie nie został zamknięty, budynek i sale nie zostały jeszcze odebrane Polakom, ale Litwini - korzystając z przyzwolenia polskich "dyplomatów" - po cichu zabrali uniwersytetowi status wyższej uczelni, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Obecnie jest on już wyłącznie Studium Przygotowawczym dla młodych kresowiaków przed wstąpieniem na Uniwersytet Litewski lub uczelnie w kraju (jeśli się to uda).

- Polski prezydent nie stanął w obronie polskiego uniwersytetu w Wilnie - mówi z oburzeniem pani Dora.

 - Była to kompromitacja nawet za granicą. Niemieccy dziennikarze, z którymi spotkałam się w Berlinie, dziwili się: Litwa dyskryminuje polską uczelnię, wskazuje przeprowadzenie w polskich szkołach egzaminów maturalnych w języku litewskim, utrudnia Polakom utrzymanie swojej tożsamości, a prezydent Kwaśniewski interesuje się wyłącznie Litwinami, sprawą wejścia Litwy do NATO i UE, zupełnie zaś nie obchodzi go dramatyczny los Polaków kresowych. Nawiasem mówiąc, uważam, że dla UE to będą nowe, ogromne centra korupcji, biurokracji i walki o stołki. Toteż wmawianie młodzieży, że wejście do UE stworzy jej ogromną szansę, jest nieuczciwe. Kraje, które są w UE, mają już przecież swoje hektary slumsów, jak np. Portugalia - przekonuje dr Kacnelson.

POLAKÓW ZSYŁAJĄ - GEREMEK MILCZY

Wymownym przykładem inercji władz polskich - które nie mają opracowanej żadnej polityki wobec Polaków na dawnych polskich Kresach Wschodnich - była sprawa (1999 r.) aresztowania przez Litwinów czterech Polaków i bezprawnego skazania ich na ciężkie roboty za to, że prosili o przyznanie rejonowi Solecznik na Wileńszczyźnie autonomii. Uzasadnienie prośby było logiczne. Na tym terenie, zamieszkałym w 90 proc. przez Polaków, obowiązuje wyłącznie język litewski - wszędzie: w szpitalach, urzędach, informacjach kolejowych i autobusowych, w biurach itd., co bardzo utrudnia życie ludziom, zwłaszcza starym rolnikom, którzy nie zdołali się nauczyć litewskiego. Autonomia pozwoliłaby przynajmniej na dwujęzyczność, co ułatwiłoby załatwić sprawy, ponadto przyczyniłoby się do rozwoju oświaty i kultury ojczystej na Wileńszczyźnie.

Prośba czterech Polaków oburzyła jednak Litwinów (chociaż ich mniejszość w Polsce ma dofinansowanie i przywileje z reguły lepsze niż polska społeczność) i szybko rozprawili się z nimi, wysyłając ich do obozu pracy przymusowej. Ta niesprawiedliwość nie spotkała się z żadną reakcją ze strony rządu w Warszawie, mimo iż było to ewidentne naruszenie praw człowieka. Minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek nie przejął się niesłusznym ukaraniem Polaków. Polskie MSZ nie stanęło w obronie rodaków, jak czynią władze wszystkich cywilizowanych państw świata. Jedynie prezes Wspólnoty Polskiej Andrzej Stelmachowski pojechał do Wilna i w tamtejszym sądzie oświadczył: "Wy, Litwini, robicie u siebie stalinowskie łagry dla zastraszenia Polaków".

Skuteczną akcję w obronie uwięzionych podjęła doc. Kacnelson. Przygotowała list protestacyjny i zebrała 40 podpisów dziennikarzy z międzynarodowego forum Dziennikarze Polonii Świata, które obradowało wówczas w Tarnowie. Dokument trafił do sejmu litewskiego. Zrobił się skandal. Polacy zostali uwolnieni, ale... żeby było śmieszniej (jak powiedział pani docent jeden z polskich dziennikarzy w Wilnie), prezydent Litwy "dobił targu", stawiając polskim skazańcom warunek: "Uwolnię was, lecz pod warunkiem, że napiszecie, iż całkowicie popieracie wejście Litwy do NATO". Podpisali, w końcu woleli to niż wyrąbywanie drzew w lesie.

MOGLIŚMY ODZYSKAĆ KRESY?

Podczas niedawnego wystąpienia w Galerii Porczyńskich, pani Dora Kacnelson oświadczyła, że na początku pieriestrojki odzyskanie Kresów Wschodnich było po prostu w zasięgu ręki. Kiedy bowiem Związek Sowiecki zaczął się rozpadać, w rosyjskich stacjach radiowych i TV wystąpił wojewoda petersburski, prof. prawa międzynarodowego Anatol Sobczak (pani docent była wówczas u siostry w Petersburgu i słuchała tego wystąpienia) i stwierdził, iż zgodnie z prawem międzynarodowym, jeśli federacja kilku zjednoczonych krajów rozpada się, terytoria, które dołączono później, mają prawo wrócić do ich poprzedniego statusu.

Gorbaczow - według słów dr Kacnelson - chciał Polsce oddać: Lwów, Wilno, Stanisławów, Grodno, Tarnopol, ale już wówczas - utrzymuje pani Dora - polscy politycy na sposób lokajski podlizywali się Ukraińcom i Litwinom. - Nie wiadomo, co stałoby się wówczas z naszymi Ziemiami Odzyskanymi - wyraziłam swoją wątpliwość. Pani docent uporczywie stwierdza jednak, że odzyskanie Kresów byłoby wielką szansą, a jej niewykorzystanie oznaczało stratę także dla społeczności ukraińskiej. Ukraińcy bowiem w większości też chcieli przyłączenia do Polski, bo gdyby Ukraina Zachodnia została przyłączona, mieliby w niej oparcie, a już przynajmniej nie głodowaliby. Tymczasem w wyniku antypatriotycznej polityki przepraszania i ukłonów, kontynuowanej przez kolejne rządy w Polsce, Kresy są zaniedbane, poniżane i w brutalny sposób dyskryminowane.

- Społeczność ukraińska lubi Polskę - uważa dr Kacnelson. - Mnóstwo ludzi uczy się polskiego, czyta polskie gazety. Ślepemu Polakowi Józefowi Wałków w Sołońsku koło Drohobycza ukraińscy sąsiedzi przynosili chleb i mleko. Nie ma nienawiści wśród tzw. przeciętnych ludzi, jest wśród nacjonalistycznych elit.

PRZEPROSINY ZA "WISŁĘ" I "KOMBATANCI" UPA

Obojętność polskich władz wobec tego, co wyprawiali z Polakami upowcy w czasach okupacji niemieckiej, sprawia, że zaczynają oni znowu podnosić głowy. Na Ukrainie stawiane są pomniki ukraińskiego terrorysty Stepana Bandery; nie ma też miasta, w którym by nie było ulicy poświęconej banderowcom lub tablic pamiątkowych traktujących ich jak bohaterów. Ostatnio ukraińscy bandyci z OUN i UPA żądają dla siebie emerytur i przywilejów kombatanckich - tu i ówdzie, lokalnie już je mają - żądają także ich pełnej rehabilitacji. A przecież ci zbrodniarze wymordowali dziesiątki tysięcy Polaków, w tym część Żydów na Wołyniu i w Galicji, oraz 40 tys. swoich rodaków. Polski rząd natomiast przeprasza ich za to, że Polacy ośmielali się bronić przed straszliwymi rzeziami oraz za akcję "Wisła", która miała powstrzymać te rzezie... Doktor Kacnelson przestrzega przed groźbą odradzania się banderowców.

BANDEROWCY I ICH POPLECZNICY

Ukraiński szowinizm przybiera na sile, ponieważ ma poparcie antypolskich środowisk w USA oraz polskiego rządu i sympatyków banderowców w kraju. Czy to nie skandal na przykład, że na konferencję polsko-ukraińską w Krasiczynie 19 IV br. zaproszeni zostali poza Ukraińcami niemal wyłącznie ci polscy profesorowie, politycy, dziennikarze, którzy wybielają zbrodnie ukraińskie i oskarżają AK? Czy to nie skandal, że nie zaproszono na nią np. Ewy i Wacława Siemaszków, autorów doskonale udokumentowanej książki "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945", i że drzwi konferencji zamknięto także przed prof. Szawłowskim? Czy nie jest skandalem, że w tej sytuacji prezydent Kwaśniewski przysłał depeszę z serdecznymi pozdrowieniami dla uczestników konferencji i znowu przeprosił za akcję "Wisła"?!

- Odwiedziłam kiedyś rodziny ukraińskie zesłane w czasie akcji "Wisła" na Ukrainę Zachodnią we wsi Słońsk, m.in. małżeństwo Annę i Stefana Harenzów. Żyją sobie doskonale. Mają piękny dom, ogród, dwie krowy, pole. Rozmawiali ze mną po polsku. I nikt im nie wykłuwał oczu, nie piłował ich żywcem, nie palił. Dlaczego więc Kwaśniewski ciągle przeprasza?! - irytuje się pani Dora. - A kto przeprosi za bestialsko pomordowanych Polaków? Za dzieci, którym banderowcy przybijali języczki do stołów, za wykłute oczy i palenie żywcem? Napisałam o tym pracę pt. "Jeszcze stoi na wpół spalona stodoła" - dotyczyła ona wsi Zady, 15 km od Drohobycza, gdzie fragment tej poczerniałej stodoły rzeczywiście jeszcze stoi. W niej właśnie w 1943 r. ukraińscy bandyci żywcem spalili Polaków. Banderowcy chodzili wówczas od podwórka do podwórka, Polaków mordowali, a jeśli spotkali Ukraińca, mówili: "Chodź z nami rżnąć".

Jeden z zaczepionych, Fiekieta, odmówił: "Nie pójdę "riezaty", bo żona w szpitalu, a ja muszę się zająć małymi dziećmi". Zastrzelili go na miejscu. Kiedy padał, przydusił małą córeczkę, którą trzymał na ręku. Przeżyła, ale dzisiaj nadal ciężko choruje na kręgosłup. W tej samej wsi mieszka Polka Maria Gabryś, której ojca Grzegorza spalili upowcy. Nosi ona jedzenie tej chorej Ukraince, której ojca zastrzelili ukraińscy bandyci.

ADWO- KACI KATÓW

Pani doktor Kacnelson z przykrością konstatuje, że banderowcy mają w Polsce wielu adwokatów. I tak np. prof. Władysław Serczyk, wykładowca najpierw na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem na Uniwersytecie w Białymstoku, a obecnie w Rzeszowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej, uporczywie ich wybiela. W 1997 r. prof. Serczyk przemawiał na Polsko-Ukraińskiej Konferencji w Krakowie i zarzucił AK, że czyniła "to samo, co banderowcy". Kiedy nikt nie zareagował, prof. Kacnelson wstała i powiedziała: "Czy nie zakrawa na ironię fakt, że oto ja, Żydówka, przyjechałam do Krakowa aż z Drohobycza, żeby bronić polskiej AK przed oszczerstwami polskich panów profesorów?". Inny wykładowca z UJ, który uczy naszą młodzież, Grzegorz Mazur, obronił rozprawę habilitacyjną o AK na Uniwersytecie Jagiellońskim i w tej pracy przyrównywał AK do banderowców ukraińskich. "Szacowne gremium" profesorów UJ zaakceptowało tę pracę. - Dzięki Bogu - zauważyła pani Dora - że nie mam wnuków, bo nie chciałabym, żeby tacy profesorowie ich uczyli.

PATRIOTYZM TEMAT DRAŻLIWY

Kiedy dr Kacnelson usiłowała wydrukować reportaż z ziemi lwowskiej "Jeszcze stoi na wpół spalona stodoła" o bestialstwach ukraińskich, nagrodzony za "śmiałość tematu" na konkursie zorganizowanym przez Międzynarodowe Forum, Dziennikarze Polonijni Świata, żadne z pism, do których się zwróciła, nie chciało opublikować artykułu, uzasadniając, iż jest to "drażliwy temat" (sic!).

Pani docent Dora Kacnelson nie załamuje się jednak i nadal odważnie walczy o prawdę. Kiedy na Konferencji Polsko-Ukraińskiej prof. Mazur powtórzył oszczerstwa pod adresem AK, a ona pozwoliła sobie je zdemaskować, Mazur zwrócił się do organizatorki konferencji Teresy Stanek (zresztą gorącej patriotki, córki bohaterskiego płk. Jana Stanka) i powiedział ze złością: "Po co pani wpuściła na salę tę zwariowaną staruszkę?".

                                           Opracowanie Aleksander Szumański "Lwowskie spotkania"

Dokumenty, źródła, cytaty:

Grażyna Dziedzińska, "Nasz Dziennik", 2002-12-28

Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #ak

Aleksander Szumański

Aleszum.blog - https://www.mpolska24.pl/blog/aleszumblog111111

Lwowianin, korespondent światowej prasy polonijnej w USA, Kanadzie,RPA, akredytowany w Polsce. Niezależny dziennikarz i publicysta,literat, poeta, krytyk literacki.
Publikuje również w polskiej prasie lwowskiej "Lwowskie Spotkania".

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.