Jednym z czołowych jeśli nie najważniejszych oznak modernizacji Polski po roku 1989 było zastąpienie nauki znienawidzonego języka rosyjskiego przez angielski. Było to ośmielę się stwierdzić mocniejsze opowiedzenie się po stronie Zachodu niż wejście w struktury NATO czy akcesja do UE. Zamiast rzewnych słowiańskich nut mogliśmy wreszcie twardo i dobitnie powiedzieć "fuck you", a nawet wkomponowywać ten rzecz trzeba powszechnie znany zwrot w dłuższe i bardziej skomplikowane konstrukcje. Język angielski otworzył przed młodymi ludźmi możliwości pracy w korporacjach i zachodnich koncernach tak chętnie zakładających swoje filie w Warszawie i większych miastach Polski. Był też (obok informatyki) oczkiem w głowie dyrektorów i zarządców z departamentów, kuratoriów i innych. Młodzi mieli to za darmo, natomiast starsi zaczęli szturmować pojawiające się jak grzyby po deszczu szkoły prywatne zwane też potocznie "koledżami".
Nowoczesność może czasami wyjść bokiem, o czym przekonał się wczoraj Pan Donald Tusk, który postanowił podzielić się na Twitterze przemyśleniami dotyczącymi tego, co działo się w Rotterdamie - "Rotterdam destroyed by Nazis. Today w/ Moroccan-born mayor. Anyone seeing fascism there is detached from reality. We are Europeans & proud" - oczywiście musimy brać poprawkę na to, że do wykorzystania jest tylko 140 znaków. Sytuacja wydaje się być klarowna, polityk wielkiego formatu, wyważone słowa no i oczywiście rytualne powtarzania a raczej odmiana "Europy" przez wszystkie przypadki. Niestety, nasi rodacy jak zawsze nie potrafili uszanować mądrych słów i przypuścili huraganowy atak, najpierw poruszając kwestie nazewnictwa (nie Naziści a Niemcy) a później odnosząc się do różnych krajowych grzeszków. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że Polacy wykazywali nader poprawną znajomość języka angielskiego, którą to dobre "liberalne" rządy przez te wszystkie lata promowały nad Wisłą. Jak powiedział kiedyś dyplomata amerykański "w Polsce nie dogadasz się z ministrem, wiceministrem czy urzędnikiem za to bez problemu z kelnerem" (chodziło oczywiście o znajomość języków). Tak oto znamiona nowoczesności w swojej najbardziej wynaturzonej formie znowu dopiekły naszemu przedstawicielowi przy Unii. A wilk z czytanki do języka rosyjskiego tylko się śmieje.
Jaki morał z tej historii? Otóż lud ciemny, zamiast dziękować dobrej władzy za możliwość nauki języka angielskiego i pożytkować ją na oglądanie seriali w serwisach VOD zaczyna politykować, co gorsza zaczyna politykować po angielsku przez co przekaz z Czerskiej (oto tylko niepiśmienne oszołomy mają coś przeciwko DT i PO) zaczyna się nie zgadzać. A jeśli przekaz zaczyna się nie zgadzać i co gorsza Polacy okazują się dobrymi, merytorycznymi dyskutantami, może się też okazać, że Zachód przestanie kupować ową narrację.