Dotychczas jednym z najświętszych fundamentów UE była zasada parytetów i reprezentacji państw członkowskich. Na najwyższe stanowiska wspólnotowe wybierani byli przedstawiciele państw członkowskich, niezależnie od tego czy uzyskiwali pozytywną czy negatywną opinię oceniających gremiów.
Dzisiaj ta zasada została w sposób widowiskowy złamana. Szefem Rady Europejskiej został polityk nie tylko nie posiadający poparcia rodzimego kraju członkowskiego ale wbrew wyraźnemu sprzeciwowi tego państwa.
My Polacy widzimy tutaj zwykle tylko mecz PO - PiS. W tym meczu PO dostaje punkt PiS go traci mecz trwa, za kilka dni przytłumi go kolejne starcie. Jednak rzecz ta może mieć znacznie większe znaczenie: zasady funkcjonowania UE. Skoro można było zlekceważyć wolę 5/6 kraju UE raz można to będzie robić i po raz drugi i trzeci itd. I nie tylko wobec PL tylko po prostu. Gdyby tego typu zasady realnie weszły w życie to nie ma chyba wątpliwości, że najbardziej poszkodowane byłyby najsłabsze, najbiedniejsze, najmniejsze, najmłodsze kraje Unii. Niezależnie od tego kto będzie sprawował w nich rządy.
Wypada mieć nadzieję, że inne, średnie i małe kraje UE obudzą się i zastanowią czy na prawdę takiej właśnie Unii chcą. Bo jeszcze nie jest za późno i jeszcze można to wszystko odkręcić.