Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Do relacji z Niemcami trzeba dorosnąć

Mamy problem. Zarówno my, zwykli Polacy, jak i nasz rząd. Problem nie tylko ze sobą, ale i resztą świata, z którym nie potrafimy nawiązać zdrowych stosunków dyplomatycznych. Popadamy ze skrajności w skrajność; hołubimy partnerów zagranicznych albo nimi pogardzamy, poświęcamy się dla nich za półdarmo lub przytłaczamy roszczeniami. Emocje wypaczają sens relacji międzynarodowych, których celem powinna być bilateralna korzyść, odcedzona z osobistych sympatii czy urazów. U nas komunikacja opiera się na ocenie, czy dane państwo nas lubi – czy innemu daliśmy wystarczająco odczuć własną niechęć? Kiedy gościmy prezydenta Stanów Zjednoczonych poklepanie po plecach zdaje się sukcesem, bowiem do amerykańskiego mocarstwa od dawna tylko się wdzięczymy. Jeśli przyjeżdża z wizytą kanclerz Niemiec, to nie obejdzie się bez bufonady; nadętych interpretacji, że oto Angela Merkel padnie teraz na kolana przed Jarosławem Kaczyńskim.

Ostatniego przypadku nie można usprawiedliwić powiedzeniem, że racja leży pośrodku. Wersja o polskiej desce ratunku, w której Niemcy upatrują rzekomo ostatniej szansy na uratowanie Unii Europejskiej, zasługuje raczej na miano trzeciego stopnia tischnerowskiej prawdy. Skłania ku takiemu określeniu już podstawowy fakt, że to prezes Prawa i Sprawiedliwości wyszedł z inicjatywą spotkania z frau Merkel, a nie odwrotnie; co wprawdzie nie unieważnia możliwości porozumienia w rzeczonej sprawie, niemniej powinno przywrócić trzeźwy przegląd sytuacji. Kolejnym faktem jest, ze Polska nie posiada zbyt wielu atutów, którymi mogłaby zastopować plan podziału UE na strefy dwóch prędkości, ewentualnie zapewnić sobie miejsce w pierwszej z nich. Polscy decydenci są w błędzie, jeżeli uważają swoje umizgi do administracji Donalda Trumpa za poważną kartę przetargową. Nowy prezydent mógł co prawda obiecywać amerykańskiej Polonii podczas kampanii wyborczej zniesienie wiz, ale w polityce międzynarodowej (abstrahując nawet od kwestii populistycznego i dyletanckiego charakteru jego rządów), zamierza izolować Stany Zjednoczone od problemów bezpieczeństwa Starego Kontynentu, a tym bardziej pojedynczych jego państw. Można się pokusić o kalkulacje, że NATO ma jeszcze mniejsze szanse przetrwania w obecnej formule niż UE.

Potrzebujemy więc Wspólnoty bardziej niż ona potrzebuje nas, a co gorsza brakuje nam argumentów, aby odwrócić niekorzystny kierunek, w jakim Europa zmierza. Na domiar złego, rodzimi politycy sprawiają wrażenie, jakby znajdowali się w innym wymiarze, gdzieś w zupełnym oderwaniu od realiów. Premier Beata Szydło oczekuje wstrzymania projektu Nord-Stream 2, ale co może zaproponować w zamian – łaskawą zgodę na przedłużenie kadencji Donalda Tuska w roli przewodniczącego Rady Europejskiej? Pozostałe z czołowych twarzy dobrej zmiany snują opowieści o reformie UE, mimo że tego rodzaju postulaty nikogo, poza Polską, nie interesują. Prezes partii rządzącej dopiero niedawno ocknął się, nagle doznając olśnienia, że kontynuowanie aktualnej linii polityki zagranicznej prowadzi do osamotnienia. Jarosław Kaczyński nareszcie więc docenia Angelę Merkel, jako korzystniejszy dla Polski wariant niż przywództwo Martina Schultza. Przez ostatnie lata tak wydatnie przyczyniał się jednak do słabnięcia pozycji niemieckich chadeków, wspierając w ten sposób niemiecką lewicę, której nie po drodze z krnąbrną Polską, że sam powinien teraz na kolanach prosić panią kanclerz o szansę naprawienia szkód.

Polska dyplomacja wciąż jeszcze wyrasta z infantylizmu, pokuta byłaby następnym etapem wchodzenia w dorosłość, gdyby okoliczności umożliwiały typowy rozwój. Ujmując rzecz metaforycznie, swego rodzaju dzieciństwo stanowiły dla Polski rządy Donalda Tuska, przebiegające pod znakiem niemieckiej kurateli. Wyrozumiale patrzyli sąsiedzi na pierwsze kroki polskiego niemowlaka, takoż traktowali jego późniejsze wybryki, na swój pragmatyczny sposób pilnując, żeby nie stała się mu krzywda. Nie robili tego bezinteresownie; gospodarczo-polityczne edukacja sprzyjała im nie mniej niż maluchowi, dopóki wychowanek posłusznie stosował się do zachodniego modelu. Kiedy jednak podrósł i wszedł w okres dojrzewania, dały o sobie znać słowiańskie, niepokorne geny, co ostudziło również pedagogiczny zapał. Ten okres buntu, przejawiający się w formie rządów dobrej zmiany, dla własnego dobra musi przebrnąć Polska jak najszybciej. Warunki dalekie są od sielankowych, brakuje czasu na metody prób i błędów, naukę poprzez doświadczanie. Czym prędzej potrzebujemy wyleczyć się z narodowych kompleksów, utrudniających prawidłową koegzystencję z innymi podmiotami zglobalizowanego świata. Niemcy nie muszą być już dla nas opiekunem, jak dotychczas, jeżeli młody wiek wciąż sprawia, że nie jesteśmy gotowi przełknąć mentorskiego charakteru tej relacji. Nie znajdziemy jednak partnera ni autorytetu, który miałby do nas więcej cierpliwości oraz rozumiał, chociaż po części, istotę naszego charakteru.

Konflikty ze starszym sąsiadem przegrywaliśmy na ogół sromotnie, przypłacając traumą, która poniekąd trwa do dziś. Przy czym warto zauważyć, że sojusze z innymi nacjami Zachodu także kończyły się fatalnie. A jednak to właśnie w sprzymierzeniu z niemiecką nacją urodziła się polskość. Trzeba nam więc dorosnąć do świadomości, że w geopolityce jest pod pewnymi względami tak, jak w rodzinie; w tym sensie, że bliskich się nie wybiera, lecz buduje z nimi stosunki oparte na szacunku i dobrej woli. Wspaniała Ameryka, której tak pożądamy, jest daleko za oceanem, w dodatku chce odgradzać się od zauroczonych adoratorów. Tymczasem, tuż za granicą na Odrze, o rzut beretem – czwartej potędze gospodarczej świata przydałoby się wsparcie; choćby nawet moralne, deklaratywne. Nonsensem więc kleić monogamiczny związek z kraikami, które jak Węgry, Słowacja czy Litwa – jeszcze bardziej zakompleksione i niedojrzałe – nigdy nie zgodzą się na polską dominację, a po prawdzie, niewiele też mają do zaoferowania. Za niski potencjał, zupełnie inna liga, bowiem miejsce Polski jest w ścisłej czołówce świata. Potrzebujemy tylko więcej pokory i chłodnej głowy, grając z najlepszymi na równych zasadach. Odrobina dyscypliny również nie zaszkodzi.

Data:
Kategoria: Polska
Komentarze 2 skomentuj »

Zawsze jak mi słyszę stosunki Polska-Niemcy. To przypomina mi się Kult "Polska płonie"

Co za syf, co za katastrofa
to kara za grzechy nasze, Bóg nas już nie kocha
teraz Bóg kocha Niemców, mają więcej pieniędzy
chociaż wojnę przegrali, a my żyjemy w nędzy.

co za upadek, co za gnój
to kara za winy nasze, na nic nasz znój
żale nasze daremne, polączeni lamentem
co za los, wycieraj oczy i nos!

Kult jest kultowy :D :D :D

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.