Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Szczyt polskich ambicji

Nie sprawdzą się chyba przewidywania wieszczące pisowskiej władzy żywot o długości porównywalnej z jej pierwszym wydaniem w latach 2005-2007. Przyznam, że i ja należę do niepoprawnych optymistów, którym wiara w dojrzałość polityczną Polaków dyktowała po ostatnich wyborach prognozy z horyzontem kresu tych rządów wyznaczonym gdzieś w okolicach jesieni bieżącego roku. Więcej było w tym chciejstwa niż racjonalnej analizy, aczkolwiek nie dlatego, żeby zawiódł kluczowy czynnik brany pod uwagę, czyli sam PiS. Przeciwnie – zjawiska natury pejoratywnej wynikające z charakteru tej partii po dziś dzień występują przecież w nadmiarze.

Trwa demontaż demokracji (po spacyfikowaniu Trybunału Konstytucyjnego rząd pracuje teraz nad ograniczeniem niezależności ogółu sędziów), a w sferze rozwoju infrastrukturalnego zastój (jego przyczyn prezes Kaczyński doszukuje się co prawda w rzekomej zmowie przedsiębiorców, lecz to nie zawiść a obawa przed pazernym i rygorystycznym państwem waży na ich decyzji o wyczekiwaniu na korzystniejszy klimat dla prywatnej inicjatywy). Jeszcze większa posucha panuje na polu inwestycji publicznych, co akurat w sposób bezpośredni wiąże się z syndromem TKM-u. Rzesza pracowników administracji publicznej, zatrudnionych przez wzgląd na znajomości lub powinowactwo, nie posiada wystarczających kwalifikacji, aby efektywnie gospodarować środkami unijnymi i krajowymi, więc liczne projekty grzęzną na etapie planowania. Stabilną sytuację gospodarczą rząd utrzymuje zadłużaniem państwa w rekordowym tempie, korzysta także z koniunktury NBP, którego zyskownymi operacjami finansuje program rozdawnictwa publicznych pieniędzy. Niemniej, dynamika wzrostu PKB maleje, koszty obsługi długów rosną, a założenia planu Morawieckiego nikną w coraz odleglejszej perspektywie przyszłości.

Dlatego w świetle ziszczonych przeczuć odnośnie faktycznego przebiegu dobrej zmiany obojętność polskiego społeczeństwa jest deprymująca. I chociaż nie może dziwić aprobata dla zasiłków socjalnych i prędszej emerytury, gdyż pragmatyzm przeciętnego wyborcy trudno równoważyć walorami o znaczeniu pozamaterialnym, to jednak właśnie nad poważnym ubytkiem w sferze wartości należy w moim przekonaniu ubolewać szczególnie. Zauważmy jak niewiele wynikło z buńczucznych zapowiedzi, że oto nareszcie „Polska wstanie z kolan”, kiedy zjednoczona prawica pocznie zaprowadzać swe porządki w kraju. Wymierne efekty podmiotowej jakoby polityki odnotować można jedynie w propagandzie, gdzie faktycznie zdajemy się nadawać ton całemu światu, natomiast rzeczywistość klaruje się zgoła odmiennie. Jeśli kondominium upadło to nie zmienił się jego profil. Pozostajemy krajem zagranicznych montowni, regionem atrakcyjnym dla kapitału głównie ze względu na niskie koszty zatrudnienia pracowników. Rząd wyzbył się aspiracji dyktowania warunków inwestorom, udziela im pomocy publicznej skwapliwie niczym poprzednicy. Towarzysząca tym realiom dumna, patriotyczna oprawa sprawia przykre wrażenie w zestawieniu z brakiem rozwiązań dla młodych pokoleń, których coraz wyższe kompetencje w dalszym ciągu znajdować mają użytek co najwyżej w fabryce części samochodowych.

W myśl znanego przysłowia warto mierzyć siły na zamiary, ale w dłuższej perspektywie czasowej władza, która nie docenia ambicji Polaków, mimo aktualnie korzystnych notowań, popełnia zasadniczy błąd. Pułap dobrobytu (nader względnego), pobrzmiewający tylko narracyjnie echami urojeń o dawnej potędze, nie zadowoli mas na dłuższą metę. Pomyłką jest rozpatrywanie potrzeb ludzkich w dobie konsumpcjonizmu przez pryzmat socrealistycznych doświadczeń sprzed kilkudziesięciu lat. Stabilna, niezbyt wymagająca intelektualnie praca; comiesięczne wsparcie w niewielkiej kwocie; pula mieszkań dla najuboższych – są to pomysły na egzystencję statystycznego Polaka w ubiegłym wieku, nie u progów trzeciej dekady XXI. Narody, które zaznały podobnych, planowych rozwiązań dochodzą ostatecznie do wniosku, że człowiek zasługuje na coś więcej niż tylko uczciwy zarobek, miska z jedzeniem i miejsce do spania. Dlaczego Polacy, inaczej od bliźnich z Zachodu, mieliby odnaleźć w tych warunkach sens intensywnego płodzenia progenitury?

Naiwnością jest sądzić, że mieszkanie w bloku i tysiąc euro wypłaty to recepta na szczęście dla kogokolwiek, nawet jeśli badania opinii publicznej wskazują, że w dziele wykuwania losu o takim kształcie większość obywateli jeszcze nie zamierza pisowskiej władzy przeszkadzać. Powodów bierności lub nawet aprobaty w stosunku do dobrej zmiany upatrujmy raczej w braku świadomości, z czym się wiążą konsekwencje. Tak naprawdę mierzymy znacznie wyżej i zasługujemy na więcej niż oferują decydenci. Gdybyśmy także potrafili sięgnąć wzrokiem dalej od nich, to i historia oszczędzi nam konieczności wychodzenia na ulice w proteście przeciw inflacji cen i pomstowania na krótkowzroczność, która kilka lat wcześniej zatrzymała nas w domu lub zamknęła usta w momencie, kiedy należało stanąć w obronie wyższych wartości. Naprzeciw politykom, których ambicje jakże często wyznacza tylko szczyt taboretu.

Data:
Kategoria: Polska
Komentarze 1 skomentuj »

Przykre i niestety prawdziwe.
Dobrobyt musimy budować przez pracę bo trudno jest raczej sądzić, że osiągniemy go przez podbijanie innych narodów, dlatego rozdawnictwo "dobrej "zmiany spowodowało już społeczne szkody, których nie będzie można w najbliższym czasie cofnąć.
Pozdrawiam Mergiel

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.