Dla profesora Andrzeja Rzeplińskiego takim sprawdzianem był ostatni rok sprawowania przez niego funkcji prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Zdał ten egzamin znakomicie.
Paradoks ostatniego roku, w którym Prawo i Sprawiedliwość uczyniło z prezesa Trybunału swojego głównego wroga publicznego, polega na tym, iż swoimi konserwatywnymi poglądami i wcześniejszą linią orzeczniczą Andrzej Rzepliński powinien być przez PiS raczej aprobowany niż zwalczany. Wszak jako sędzia uznał za konstytucyjną poprzednią ustawę dezubekizacyjną i orzekł niekonstytucyjność dekretu o stanie wojennym. W sprawach światopoglądowych wyrażał opinie raczej bliższe prawicy niż środowiskom liberalno-lewicowym.
Dla partii Jarosława Kaczyńskiego najważniejsze było jednak złamanie niezależności Trybunału jako istotnego elementu zwalczanego przez PiS imposybilizmu. I tu Prawo i Sprawiedliwość napotkało na twardy opór Andrzeja Rzeplińskiego, broniącego zasady, iż sąd konstytucyjny jest niezawisły i w żaden sposób nie podlega ani większości parlamentarnej, ani też władzy wykonawczej. Zmierzyć się on musiał z bardzo twardym i bezwzględnym przeciwnikiem. Dość powiedzieć, że przez rok swoich rządów PiS przeprowadził siedem tzw. „naprawczych” ustaw regulujących prace Trybunału, rząd nie publikował jego orzeczeń, a pisowski prezydent nie przyjął ślubowania o trzech legalnie wybranych przez poprzedni sejm sędziów.
Prezes Andrzej Rzepliński stał przez ostatni rok odważnie i niezłomnie na straży Konstytucji i niezawisłości kierowanego przez siebie Trybunału Konstytucyjnego. Okazał się być właściwym prezesem Trybunału na trudne czasy. Zdobył szacunek i uznanie wielu instytucji i środowisk – od kapituły Nagrody im. Kisiela począwszy, która przyznała mu to wyróżnienie jeszcze w grudniu 2015 roku, po słowa szacunku i podziękowania, jakie pod adresem profesora wygłosiła parę dni temu Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf.
Dzisiaj Prezes Rzepliński odchodzi ze stanowiska. Odchodzi z podniesionym czołem.
Niech Mu Bozia w żetonach wynagrodzi.