Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Facebook blokujący

Królowa polskiego Facebooka, niejaka pani Sylwia de Weydenthal, musiała się nadzwyczajnie rozentuzjazmować na marszach KOD-u, podczas których zaspokajała swoją żądzę rozwoju intelektualnego, udostępniając na profilu egzystencjalne pytania do pani premier, np. „Beata, dlaczego wyskrobałaś sobie mózg”. Tak się wzięła i rozentuzjazmowała, że na dwa tygodnie przed Marszem Niepodległości, największym (najbardziej spektakularnym) wydarzeniem narodowców Facebook rozpoczął antymarszową krucjatę, blokując profile związane z narodowcami i samym marszem.

Zasięg blokowanych kont szedł w kilkadziesiąt (i więcej) tysięcy polubień, a jakby tego było mało, blokowani są także ci użytkownicy, którzy umieszczają plakat tegorocznego marszu. Zirytował się Maks Kolonko, któremu „odlajkowują” materiały i usuwają obserwujących z algorytmowską regularnością. Natomiast król Twittera, Eryk Mistewicz, szorstko i do bólu realistycznie tłumaczy, że korporacje internetowe mogą sobie robić co uważają, bo przestrzeń nowych mediów nie jest przestrzenią użytkowników, tylko właścicieli tych nowych mediów, dlatego użytkownicy (czyli my) guzik mamy do powiedzenia, a Facebooki, Twittery i wujki Google mają do powiedzenia wszystko i mogą zablokować każdy nasz post, mogą „odlajkować” nam strony do zera, mogą ingerować w każdą naszą interakcję i moderować każdą rozmowę, jaką prowadzimy na społecznościówkach. Słowem, spieprzajcie, bo my jesteśmy biznes prywatny, a ty, użytkowniczku, zaakceptowałeś nasz wielostronicowy regulamin, o którym wszyscy wiemy, że go nie czytałeś, bo się tego czytać nie da, ale to twój problem. Użytkownik zablokowany.

Można oczywiście na tym etapie dyskusję zakończyć i wznieść gromki toast za „święte prawo własności”, na przykład, dajmy na to, z cwaniakami od roszczeń reprywatyzacyjnych. Ale nie trzeba.

Formalnie taki Facebook to jest firma prywatna i nic nam do tego, jak się rządzi. W praktyce, czyli de facto, stał się jednak pewnym dobrem wspólnym. Platformą, która monopolizuje komunikację w Internecie, bez której bardzo trudno dziś efektywnie funkcjonować w szkołach, na uczelniach czy w życiu zawodowym. Stał się też podstawowym, a dla wielu, obok Twittera, jedynym źródłem informacji, a co za tym idzie, zyskał możliwość kreowania nastrojów i opinii całych społeczeństw. Oznacza to ogromną, nie formalną, ale faktyczną, głęboko ukrytą władzę, która musi prędzej czy później wejść w konflikt z innymi ośrodkami władzy.

Wchodzi więc, a konflikt powoduje napięcia. Tylko w tym roku wydarzyło się: przedstawiciele Facebooka tłumaczyli się przed Senatem USA, bo wyszło na jaw, że „kuratorzy newsów” ograniczają dostęp do treści konserwatywnych; izraelska organizacja Shurat HaDin pozwała Facebooka na kwotę 1 mld $ za „bycie narzędziem Hamasu”, gdyż Facebook nie blokował kont Hamasu, a Hamas z kolei, żeby było ciekawiej, broni się, argumentując z wolności słowa; z drugiej strony, we wrześniu wybuchła afera, gdy Facebook bez ostrzeżenia zablokował konta siedmiu palestyńskich dziennikarzy z Shehab News Agency i Quds News Network, których popularność sięgała kilkunastu milionów (!) „lajków”; a Komisja Europejska porozumiała się z internetowymi gigantami (Facebook, Twitter, YouTube, Microsoft), żeby usuwali hejterskie (czytaj niepoprawne politycznie) wpisy w 24 godziny.

Komisja Europejska gra z wielkimi koncernami do tej samej poprawnościowej bramki, ale Żydzi, Palestyńczycy, konserwatyści w USA (i w Polsce) oraz Maks Kolonko już niekoniecznie, dlatego wszyscy się wkurzają.

I Facebook, próbując cenzurować nam świat, ponosi straty wizerunkowe, bo działa sprzecznie z najbardziej fundamentalną wartością, która odpowiada za jego sukces, czyli z szeroko rozumianą demokratyzacją. Internet i media społecznościowe były dotąd uznawane za wspaniałe narzędzie wolnościowe i równościowe, w które rozwój technologiczny wyposażył lub, żeby ten lud mógł się pozmagać z wąskimi elitami, pociągającymi za sznurki w tradycyjnych mediach masowych. Bo w Internecie (czytaj na Facebooku) każdy może sobie czytać, co chce, lubić, co chce, komentować, co chce.

No się właśnie okazuje, że nie może, bo gdzieś tam na końcu za serwerami siedzą jakieś główki w okularach, kodujące algorytmy, które decydują, co mamy czytać i myśleć. Bo mogą.

Nowe media przyczyniły się do demokratyzacji na skalę wcześniej nie do pomyślenia, a teraz, kiedy sukces przyniósł im władzę, o jakiej nawet nie marzyły, stają w awangardzie nowego totalitaryzmu, na swój sposób groźniejszego niż poprzednie totalitaryzmy, bo niewidocznego i pozornie niezamordystycznego. I nie widzą fundamentalnej sprzeczności tu zachodzącej – ich nowy totalitaryzm nie może się udać, bo wcześniej doprowadziły do… demokratyzacji na skalę nie do pomyślenia.

Internet jest zbyt rozproszony, a jego użytkownicy zbyt świadomi, żeby go efektywnie cenzurować. Facebook jest monopolistą, ale jak tylko na bezczelna zaczął sobie poczynać z Ruchem Narodowym, natychmiast pojawiło się mnóstwo udostępnień cenzurowanego plakatu, blokady konta użytkownika @facebook, idące w setki retweety, komentarze i tak dalej. Na sam marsz może się to przełożyć tylko w jeden sposób – zwiększając jego frekwencję. A Facebook, żeby efektywnie cały ten pasztet opanować, musiałby sam siebie dosyć mocno okroić. Tak oto kolejny raz rewolucyjny zapał zakończy się pogonią za własnym ogonem, ale żeby to zrozumieć, rewolucjoniści musieliby być… konserwatystami.

Data:
Kategoria: Polska

Tomek Laskus

Tomek Laskus - https://www.mpolska24.pl/blog/tomek-laskus

Student UW
Twitter: https://twitter.com/tomeklaskus
Facebook: https://www.facebook.com/t.laskus

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.