Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

ZUSowskie zabobony wolnościowców

Zawsze Ukradną Składki. Ileż to razy właśnie takie rozszyfrowawnie skrótu ZUS słyszeliśmy na wolnościowych wiecach i manifestacjach. Ile ta bezpardonowa, aliści ślepa krytyka ma wspólnego z prawdą i arytmetyką? Nic. To zwykły zabobon niedouczonych wolnościowców, o którym ponad sześć lat temu napisałem, co następuje.

ZUSowskie zabobony wolnościowców
źródło: internet

Przyglądając się naszemu tzw. systemowi emerytalnemu można by przewrotnie skonstatować, że nie ma problemu ani zbyt wysokich składek, ani zbyt długiego okresu ich odkładania, ani ich rzekomej grabieży, ani mitycznej nieefektywności administracyjnej ZUSu, ani błędnej i nieskutecznej „strategii inwestycyjnej”,  ani "zusowskich pałaców", ani braku dobroczynnego efektu procentu składanego, ani niżu demograficznego, ani przeznaczania składek na inne cele, itp., natomiast zasadniczym i fundamentalnym problem jest wielość (zarówno w znaczeniu ilości okresów wypłat jak i ich rodzajów: emerytura zwykła, wcześniejsza, pomostowa, branżowa, mundurowa, nauczycielska, górnicza, itd.) i wysokość świadczeń. Żeby być ścisłym: zbyt wiele i zbyt wysokie. Inaczej pisząc: to właśnie koszyk świadczeń, którego źródłem finansowania mają być fundusze (składki) zbierane przez ZUS zafundowany społeczeństwu przez naszych dobrodusznych, a niegrzeszących mądrością i roztropnością deputowanych jest główną przyczyną niewydolności finansowej tzw. systemu emerytalnego, skądinąd niezwykle szkodliwego i wysoce niesprawiedliwego "wynalazku" czerwonych.

Wysokość - zagrabionych czy dopłaconych? - składek

JKM kiedyś zauważył: "mężczyzna płaci składkę emerytalną w wysokości średnio 800 zł. Płaci przez 45 lat - i po tych latach żyje jeszcze średnio siedem lat, pobierając średnią emeryturę 2000 zł. Jest to oczywista grabież" (Podobne przekłamanie można wyczytać tu: http://niewygodne.info.pl/artykul7/03271-Co-ZUS-zrobi-z-moimi-pieniedzmi.htm). Rzeczywistość jest jednak nieco inna. Po pierwsze: płaci około 711 zł. Po drugie: płaci (tzw. okres składkowy) je przez niespełna 38 lat co oznacza, że zgromadzi przez ten okres jakieś 324 tys. zł, a następnie będzie pobierać swoją emeryturę przez mniej więcej 11 lat. Pomijając póki co takie czynniki jak: zwrot z kapitału, wartość pieniądza w czasie, inflację (czy deflację) oraz koszt systemu emerytalnego można z łatwością wyliczyć, że przeciętna emerytura mężczyzny powinna kształtować się na poziomie 2.456 zł. Jest więc to "oczywista grabież" rzędu 19 % zebranych składek. Przyjrzyjmy się jednak drugiej stronie medalu, a mianowicie płci pięknej. Przeciętna miesięczna składka kobiety to kwota blisko 588 zł, okres składkowy natomiast zaledwie 37 lat, co oznacza akumulację kapitału w wysokości: 261 tys. zł. Kobieta będzie cieszyć się swoją emeryturą przeciętnie aż przez 23 lata! - co oznacza, że jej emerytura powinna wynosić mniej więcej 947 zł. Kobiety otrzymują jednak średnio 1.610 zł, czyli do ich emerytur dopłaca się aż 70% wartości kalkulowanej!!! Proszę jednak zwrócić uwagę, że "podbieramy" mężczyźnie 456 zł miesięcznie jedynie przez jedenaście lat, czyli ok. 60 tys. złotych podczas gdy kobietom dopłacamy przez 23 lata 662 zł co daje kwotę 183 tys. zł! Dla nieco już niemodnej pary kobieta-mężczyzna oznacza to deficyt w wysokości 123 tys. zł, co przemnożywszy przez liczbę takich "emeryckich par" (niestety nie mogłem zdobyć porównywalnych danych dla par homo; być może występuje wśród nich zupełnie inna umieralność na prostatę?) da nam niebagatelną sumę 320 miliardów złotych deficytu. A zatem, przeciwnie do "konserwatywno-liberalnych" przekonań, nasz "drogi" tzw. system emerytalny wcale nie ograbia, średnio rzecz biorąc, emerytów z ich składek, wręcz przeciwnie, "doposaża" je czerpiąc fundusze z grabieży podatników.

 Procent składany i inne takie zaklęcia

Drugim, nie mniej błędnym przekonaniem zawsze na wskroś logicznie myślących, wnikliwych i ekonomicznie wyedukowanych koliberałów jest zabobon niewymownie pomnażającego, wręcz cudownego efektu tzw. procentu składanego w kontekście pospolitych  inwestycji lokacyjnych . I jak jeden biorą w ruch kalkulatory i rachują: wkładam na lokatę 5.000 zł., a za rok mam już 5.250 (przyjąłem 5% odsetki), za pięć 6.380, a za 30 lat astronomiczną sumę przeszło 21 tys. zł! Problem w tym, że te 5.250 za rok będzie tylko nieznacznie więcej warte, biorąc pod uwagę ich siłę nabywczą, od dzisiejszych 5.000 zł. I te 21 tys. za 30 lat takoż. Dzieje się tak dlatego, że dochodowość lokat bankowych (czy innych tzw. instrumentów finansowych "bez ryzyka") jest iście iluzoryczna albowiem inflacja prawie-całkowicie zjada lokacyjne zyski. Nawet jeśli byśmy przyjęli, że jakieś tam zyski z takiego "bez-ryzykownego" lokowania kapitału powinny być to zapewne byłby one na tyle symboliczne, że można by bez większego błędu przyjąć, że wystarczą jedynie na pokrycie kosztów systemu (administracja). W przypadku ZUS-u koszt systemu (to właśnie te wszystkie „pałce i limuzyny” oraz „marmury” w siedzibach ZUS-u) to około 2%. Dla uproszczenia przyjmijmy, że 1% to koszty zbiórki składek (miliony ubezpieczonych i setki tysięcy pracodawców) czyli jakieś 78 zł rocznie (6,50 zł miesięcznie) od "łebka", a drugi 1% to koszt dystrybucji, czyli wypłat. Porównując te dane z kosztami dobrowolnych systemów emerytalnych (proszę sobie sprawdzić „management and administration fees” zagranicznych funduszy emerytalnych, czy "naszych", "rodzimych" OFE/PTE) kwoty te nie powalają na nogi, wręcz przeciwnie. Rzecz jasna mogłoby być taniej, szybciej, sprawniej (aczkolwiek cały potwornie czasochłonny galimatias rozliczeniowy ZUS-owi narzuca ustawodawca) ale nie tu jest pies pogrzebany. Zapomnijmy więc o fotografowaniu kolejnych oddziałów ZUS i przestańmy przedstawiać je jako diabła wcielonego i przyczynku wszelkiego zła bo trąci to prymitywnym bolszewizmem tudzież lepperyzmem. Nie mniej wyrafinowane intelektualnie i naiwne są pytania w rodzaju: co ZUS robi z naszymi pieniędzmi? Dlaczego moje zakumulowane składki nie wystarczą na przyzwoitą emeryturę? Co się z nimi stało/dzieje? Kto je kradnie? Czy ZUS to organizacja przestępcza, tylko że źle zorganizowana? itp.. Odpowiedź jest wszak banalnie prosta: ZUS przeznacza wszystkie zbierane składki na bieżącą wypłatę świadczeń, a ponieważ w ten absurdalny i wysoce niesprawiedliwy system wpisane jest permanentne manko, budżet musi co roku dopłacać kilkadziesiąt miliardów grabiąc na potęgę podatników - ot typowa, socjalistyczna instytucja redystrybucji dochodów.

"Śledzińsko-katarasiński" zwrot z inwestycji

Darujmy sobie również założenie (pobożne życzenie), że bankierzy wezmą nasze pieniądze (składki) i przyrzekną nam zwroty z inwestycji znacznie przekraczające inflację i koszty systemu wszelkie ryzyka biorąc na siebie. Znaczny zysk "bez ryzyka" nie istnieje (ZUS a piori nie prowadzi aktywnej działalności inwestycyjnej jako takiej stąd oczekiwanie, że pomnaża nasz kapitał znacznie powyżej inflacji jest nieporozumieniem). A nawet jeśli dopuścimy inwestycje w aktywa obarczone wyższym ryzykiem inwestycyjnym, a jednocześnie o znacznie wyższej oczekiwanej stopie zwrotu to i tak gwarantuje, że ci co będą to robić w naszym imieniu (fundusze inwestycyjne, tj. bankierzy) za administrację i "aktywne" zarządzaniem naszym portfelem zedrą z nas tyle, że i tak wiele z tego w końcowym rozrachunku nie zostanie. Opłaty w funduszach o biernej, tzn. jedynie śledzącej rynek (ang. index tracking funds) kształtują się na poziomie 1,5% - w przypadku tzw. opłaty wstępnej, potrącanej bezpośrednio z wpłacanych składek plus 0,8 % prowizji rocznie od wartości całego portfela inwestycyjnego. W przypadku funduszy "aktywnie" inwestujących opłaty te wynoszą odpowiednio: 4,3%!!! oraz 1,3 %. Widać tu gołym okiem, że za te "śledzenie rynku", "aktywnego inwestowania" nie przywołując, nasi "drodzy" bankierzy nieźle sobie życzą (a ich biura znacznie przewyższają standardem "zusowskie pałace") co w kontekście kondycji tzw. "rynków finansowych" ostatnich dekad (a "dynamizm" rynków w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia był jedynie pochodną wpompowywania w rynek ogromnej ilości tzw. pieniądza fiducjarnego), które "nieoczekiwanie" nam sie ostatnio "rozchorowały" i coraz częściej i głębiej nękają je silne napady "kataru" oznacza raczej skromne "zwroty" z inwestycji, a nazywając rzeczy po imieniu: przynoszą straty. Można by się nawet pokusić o nieśmiałą obserwację-konkluzję, że coraz częściej zwroty te osiągają  nomen omen pułapy "śledzińsko-katarasińskie", nieprawdaż? Mrzonką jest również założenie, że to kapitaliści-bankierzy będą zabijać się o te wolne kapitały oferując-przyrzekając coraz to wyższe zwroty z inwestycji bo wymusi to niejako konkurencja. Nic bardziej mylnego. Wolnego kapitału zawsze pałęta się po rynku cała kupa i nie wiadomo co z nim zrobić, tzn. nie wiadomo w co, na jak długo i ile zainwestować, aby efektywnie zyskać (linie lotnicze? pola naftowe? kopalnie w Afryce? rurociąg pod dnem oceanu? przetwórnie odpadów? światłowody?, itd.). Ci co wiedzą palą rzecz jasna grube cygara w londyńskim city i stać ich na drogie samochody, luksusowe rezydencje, a niejednokrotnie na dłuższe niż zwykle pejsy i naprawdę nie znam najmniejszego, najmniejszego powodu, aby kiedykolwiek przyszedł im do głowy pomysł dzielenia się z kimkolwiek swoimi, powtarzam: swoimi zyskami. A od tzw. uczestników programów emerytalnych to oni mogą jedynie pobrać opłaty za przechowanie kapitału. Tak zawsze było, jest i będzie (pisałem o tym szerzej w NCzasie w lipcu u.r.). Zresztą pragnienie świata, w którym  pospolity Pan Składkowicz bez zbędnego pośpiechu zakłada po powrocie "z roboty" kapcie, aby rozkoszować się kolejnym odcinkiem "kiepskich", podczas gdy kapitał samoistnie i bezpiecznie rośnie mu na koncie nie przypada mi zbytnio do gustu. Kto nie ryzykuje, nie zyskuje i basta!             

Emerytury, czy świadczenia społeczne (państwowe)?

Emerytura to w klasycznym pojęciu świadczenie pieniężne, które zakład emerytalny zobowiązuję się wypłacać emerytowi w zamian za kapitał przezeń uprzednio zgromadzony. Wedle takiego scenariusza to dopiero w momencie przechodzenia na emeryturę dokonuję się konwersja zakumulowanych aktyw w świadczenie emerytalne jako takie. Oczywiście, ten kto zobowiązuję się do wypłaty emerytury (zakład emerytalny) bierze pod uwagę zarówno wysokość zgromadzonych aktyw jak i „ryzyko” długowieczności (życia) emeryta. Nie ulega najmniejszej wątpliwości fakt, że za składki-kapitał, jaki statystyczna Polka zdoła zgromadzić do momentu przejścia na emeryturę żaden zakład emerytalny działający na wolnym rynku nie zobowiązałby się do wypłaty emerytury w wysokości 1.610 zł. (bezdyskusyjny brak ekwiwalentności). Co więcej:  nie zobowiązałby się wypłacać nawet wyżej wspomnianych 947 zł. (proszę to sobie sprawdzić np. na internetowych stronach zachodnich zakładów emerytalnych). Biorąc powyższe pod uwagę my w ogóle nie powinniśmy nazywać naszych ZUS-owski świadczeń emeryturami albowiem nie powstają one w sposób naturalny, klasyczny tzn. z konwersji zakumulowanego kapitału w emeryturę, a są wyłącznie nieekwiwalentnym i oderwanym od zgromadzonych składek-kapitału świadczeniem (zasiłkiem) społecznym, czy jeśli kto woli: świadczeniem państwowym, być może to brzmi "godniej". Świadczeniem po wtóre albowiem źródłami jego finansowania są bieżące składki na ubezpieczenie emerytalne, które de facto są podatkami oraz podatki jako takie (tzw. subwencja budżetowa dla FUS) płacone przez zupełnie inne osoby niż beneficjenci. To nie są więc żadne emerytury! Emerytura to nagroda za oszczędzanie, za roztropne gospodarzenie swoimi aktywami, to konkret mający swe źródło w zakumulowanym majątku, a nie roszczenie do socjalistycznego państwa! Co najwyżej możemy tu mówić, że państwo, z jakiś nieznanych i tajniackich, pardon: tzn. tajemniczych powodów, miast wypłacać emerytury z zakumulowanych, w znacznej mierze zamrożonych w państwowym majątku składek, wypłaca zastępczo zasiłki socjalne, aby "przecwelowani" ze swoich składek przez to samo państwo emeryci mieli za co żyć. Zasiłki, jeszcze raz zaznaczę, wyższe od hipotetycznej emerytury. A zatem, za Konfucjuszem, rozpocznijmy naprawę państwa od naprawy pojęć i przestańmy nazywać te świadczenia emeryturami bo to istne nadużycie. Państwo oczywiście nic nie odkłada tylko przyrzeka dane świadczenie państwowe domniemanie finansowane z przyszłych budżetów państwa, czyli podatków przyszłych pokoleń. Wypadałoby przy tym rozszerzyć tradycyjny postulat Prawicy o zakazie deficytu budżetowego o zakaz zaciągania jakichkolwiek tego typu zobowiązań (osobiście jestem nawet zwolennikiem, aby prawny zakaz zaciągania tego typu jedno, dwu, a nawet trzy-pokoleniowych zobowiązań dotyczył również osób/firm prywatnych). 

Wiek emerytalny, czy wiek jako kryterium uprawniające do otrzymywania świadczenia (zasiłku) społecznego (państwowego)

W normalnym, tj. przed-socjalitycznym świecie pojęcie z góry określonego, sztywnego wieku emerytalnego nie istniało. Gdy, m.in. dzięki poprawie warunków bytowania i postępowi medycyny, długość życia wzrastała, emeryci, dłużej witalni i sprawni fizycznie i umysłowo skłonni byli dłużej pracować, aby zakumulować jeszcze więcej kapitału przed emeryturą i skrócić potencjalny czas utrzymywania się wyłącznie ze świadczenia emerytalnego, a tym samym, zwiększyć jego miesięczną wysokość lub pomóc swoim bliskim. Oczywiście gdy ktoś czuł się źle, „wyeksploatowany”, przemęczony, schorowany lub chciał, po prostu, wcześniej rozpocząć swój "emerytalny odpoczynek” przechodził na  emeryturę, wedle swojego uznania wcześniej, kosztem niższej emerytury. I nikt do nikogo nie miał o nic żadnych pretensji! Powszechnym i naturalnym było jednak wydłużanie wieku emerytalnego. Bo niby jak żyć z emerytury  - konwersji uprzednio zgromadzonych aktyw - dwa, trzy razy dłużej? Należy zatem odnotować, że ruchomość wieku emerytalnego, czy inaczej: „dopasowywanie się” wieku emerytalnego do średniej długości życia, jest czymś zupełnie naturalnym, a w sytuacji wydłużania się życia ludzkiego naturalnie rośnie wiek emerytalny. Zachwianie tego porządku, tj. określanie „z góry” (usztywnianie) wieku emerytalnego jest  NIEnaturalne, czego raczej osobliwe efekty mamy przyjemność obserwować obecnie: policjanci-emeryci właśnie rozpoczynający swoją nową karierę zawodową, pomostowo-wcześniejsze-emerytki podejmujące profesję niań,  nauczycielki-emerytki przeżywające na emeryturze nieskrępowaną zawodowymi obowiązkami "drugą młodość", itp.. Pół nieszczęścia jeśli za określanie zarówno wieku emerytalnego jak i wysokości emerytury na dwa pokolenia "z góry" wzięły się prywatne firmy (ale nie towarzystwa emerytalno-ubezpieczeniowe: one są wszak „starsze i mądrzejsze”), które w czasach tzw. prosperity „stymulowane” przeróżnymi rządowymi regulacjami i przywilejami podatkowymi, zdurniały do tego stopnia, że brały na siebie wszelakie ryzyka i obiecywały ściśle określone emerytury swoim pracownikom (ang. defined benefits pension plans; jedynie wąskie grupy pracowników objęte są tego typu planami emerytalnymi; w PRL-u mieli być wszyscy?) skoro wszelkie aktuarialne estymacje oparte na założeniach niepowstrzymanego wzrostu gospodarczego, wzrostu wynagrodzeń, zwrotu z inwestycji, procentu składanego, itd. jednoznacznie indykowały, że to jak najbardziej realne. Dziś firmy te dofinansowują swoje fundusze emerytalne na niebotyczną wręcz skalę (ciekawe jak długo?), a wiele z nich po prostu bankrutuje (lub zbankrutuje w niedalekiej przyszłości), a emeryci dostają jedynie stosowne zawiadomienia od syndyka o redukcji świadczeń. Tu gołym okiem widać, że cena za krótkowzroczność, naiwność i bałwaństwo jest jedna: emeryt albo dłużej pracuje, albo musi żyć za połowę "stawki". I to jest NORMALNY świat. Nie mniejszymi "pogodą ducha" i imbecylizmem ekonomicznym popisywał się nasz ukochany peerelowski protektorat roztaczając nieprzyzwoicie ponętne wizje rajskiego życia socjalistycznego emeryta. Naturalnie te emerytalne fantasmagorie i zapowiadania tubylczych ciemniaków były zarówno tak samo "trafne", tzn. trefne jak halucynacje "zachodnich", podszytych czerwonym wietrzykiem, aktuariuszy jak i wszelakie pozostałe ich obietnice: basenów przy każdej szkole, przestronne "M" dla każdego, maluch dla każdej dwu-dzietnej rodziny, itd.. I znów, traktowanie i nazywanie tych bałamutnych zapowiadań peerelowskiego establishmentu umowami emerytalnym typu defined benefits (co się wykłada: ze ściśle określonymi świadczeniami) jest monstrualnym nieporozumieniem i nadużyciem. Widziałem wiele umów emerytalnych typu defined benefits, analizowałem ich szczegółowe zapisy, sprawdzałem czy i na ile wystarczą zgromadzone aktywa, "podziwiałem" ich naiwne i hurraoptymistyczne założenia inwestycyjne, ale wpaść na to żeby przyrównywać je, czy o zgrozo traktować na równi z bełkotem tow. Gomułki, czy tow. Boniego? Albo przyjmować, że zawieranie (istnienie) takich umów było, co prawda nie sformalizowane, ale "ponad wszelką wątpliwość" domniemane? Czy ktoś kiedykolwiek spotkał się z umową ustalającą wzajemne prawa i obowiązki na okres obejmujący ponad pół wieku, regulującą oddanie na przechowanie znacznych aktyw, które mają być zabezpieczeniem spokojnej starości depozytariusza w formie ogólnych deklaracji ustnych? Przypuszczalnie można, ale jak później jednoznacznie rozstrzygnąć, czy np. miało "ono" na myśli wartości nominalne, czy jednak uwzględniające inflację? A jeśli inflację, to jak mierzoną? A może odnoszące się do przeciętnej, obecnej pensji, czy do wartości jakiegoś koszyka dóbr konsumpcyjnych? Czy to nie przypadkiem w PRL-u (co jest pedantycznie kontynuowane przez PRL-bis - III RP) co roku tzw. rząd ogłaszał jakieś tam wskaźniki, przeliczniki, rewaloryzacje, "stary portfel", "nowy portfel", indeksacja, okres bezskładkowy, składkowy, "podstawa" z dziesięciu kolejnych lub ostatnich lat, "podstawa" z wybranych 10 lat, itd. itp.. Czy rozum i trzeźwa ocena sytuacji nie powinny nam jednoznacznie suponować, że jedynym domniemaniem wysnutym z "tamtych lat" winno pozostać to o przewodniej roli partii, również w kwestii określania świadczeń emerytalnych? A my tu wysnuwamy jakieś tam: defined benefits pension plans? To rażący absurd! Konsekwentnie, szlachetne: "Pacta sunt servanda" dotyczy umów, a nie propagandy i emerytalnych zapowiadań dla ludności miast i wsi, która w sytuacji "bez wyjścia", a za to wzorowo wytresowana udaje (a nie domniema), że wierzy w to, że jak partia mówi to da, a tak naprawdę wie, że tylko mówi, a emerytury zawsze jakieś tam będą, więc po co się nadaremnie "zadręczać". Zacznijmy więc sensowną dyskusję o wieku uprawniającym do zasiłku emerytalnego, a nade wszystko żądajmy jednoznacznej alokacji majątku narodowego (prywatyzacja) na fundusz emerytalny i pozostawmy samym emerytom wolny wybór  co do ustalania wieku emerytalnego (albo dłuższa praca, albo niższa emerytura), a nie podjudzajmy ich do jawnej konfabulacji (o co z wiekiem coraz łatwiej), że to niby narusza się im jakieś prawa umowne. Wolne żarty.          

Co z ZUS-em?

Na zakończenie jedynie potwierdzę, że już sam skrót ZUS wywołuje u mnie jednoznaczne dolegliwości żołądka. ZUS nigdy nie powinien był powstać, trwać i należy go wraz z całym, przymusowym systemem emerytalnym, jak najszybciej zlikwidować, a raczej pozwolić, aby spełnił do końca swą powinność i wypłacił w miarę przyzwoite świadczenia (zasiłki) emerytalne, tym którzy, nie ze swej winny rzecz jasna, mieli wątpliwą przyjemność uczestniczenia w tym socjalistycznym eksperymencie (notabene: całe rzesze ludzi, głównie kobiet, są rzeczywistymi beneficjentami tego eksperymentu: parę godzin dziennie niezbyt wymagającej i zanadto wyczerpującej urzędniczej pracy: parę kaw plujek osłodzonych najnowszymi plotami z miasta, poprawa makijażu, zakupy na mieście, załatwianie swoich spraw, a to tego wieczne zwolnienia na niby-chore dzieci, a teraz hulaj dusza dwadzieścia parę latek na "zasłużonej" emeryturze), który niestety jeszcze trochę potrwa. Natomiast od zaraz należy skończyć z pozostałymi "żywiołami" socjalistycznego państwa, tzn. z tzw. państwową edukacją, służbą zdrowia, gospodarką komunalną, państwem w gospodarce i biurokracją, bo to głównie one sprawiają, że dzieje się nam źle - żyje mniej dostatniej (na emerytury odkładać coś jednak trzeba, zapewne niemniejszy odsetek dochodów niż dziś). Wtedy mieszkańcy Wolnej Polski zatroszczą się o swoje emerytury sami. Jedni zapewne zainwestują w nieruchomości, drudzy powierzą swe fundusze bankierom (funduszom emerytalnym), a jeszcze inni dobrze wychowają swoje dzieci i wnuki. Bo człowiek to brzmi dumnie. Niech emeryt, emerytura takoż.

https://www.facebook.com/KrzysztofSzpanelewskiEuro2014

Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #
Komentarze 6 skomentuj »

"Wtedy mieszkańcy Wolnej Polski zatroszczą się o swoje emerytury sami". Co z tymi, którzy jednak nie wykażą się taką troską? Bedziemy mieć na tyle zimnej krwi, aby pozwolić im umrzeć z głodu? Przecież mogli pomysleć wcześniej...

Dokładnie tak. Niestety nie mam w sobie tyle uzurpacji/sadyzmu/chęci zniewolenia drugiego człowieka (rzekomo "dla jego dobra"), aby wymusić przymusem odkładanie na przyszłość.

Nie ma się jednak całkowicie co martwić tym lewackim "argumentem/szantażem" ponieważ elementarna wiedza psychologiczna podpowiada nam, że gdy człowiek będzie wiedział, że jest skazany wyłącznie na siebie jego roztropność/zapobiegliwości/skłonności do oszczędzania na starość (a nie konsumpcji tu i teraz) ZNACZNIE wzroście, a to oznacza, że środki przyszłych emerytów będę znacznie wyższe w porównaniu z ze stanem obecnym.

Obstawiam sytuację, w której rząd ugnie się po kilku tysiącach zagłodzonych. Wtedy zacznie pomagać z podatków tych, którzy uczciwie odkładali na swoja emeryturę.

Nie będzie tysięcy zagłodzonych, bo nigdy nie było, nawet wtedy gdy nie było żadnych systemów emerytalnych.
Problem z ludźmi nieroztropnymi/nie dającymi sobie radę w żuciu/narkomanami/nie potrafiącymi się utrzymać pojawia się dużo wcześniej, kiedy to i tak są skazani na pomoc bliźnich/socjał/noclegownie, a najczęściej nie dożywają do wieku emerytalnego.

Nie było, bo żyli w wielopokoleniowych rodzinach na utrzymaniu dzieci. W omawianym przez nas przypadku pojawią sie też tacy którzy nie odłozyli i nie mają z czego życ po skończeniu pracy (na milion emerytów tylko jeden promil to już tysiąc). Pewności nie mam jednak myślę, że bardzo prawdopodobne jest że taki problem wystapi. Pytanie tylko jak go rozwiązać. Gdziekolwiek zwrócą się po pomoc będzie się to odbywało na czyjś koszt. Kto go poniesie? Osobiście wolałbym aby moje podatki poszły na pomoc tym, którzy cierpia z przyczyn losowych niż na kogoś kto przejadł własną emeryturę.

No właśnie. Znajdą się tacy dobrze ludzie jak Pan, którzy pomogą będą cierpieć z przyczyn losowych i po sprawie.

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.