W Piątek słyszeliśmy opowieść o Piotrze, który kilka chwil po tym, kiedy zapewniał, że będzie wierny – zdradził. Trzy razy pod rząd. Wszystko runęło. Cały plan bycia wielkim rycerzem, obrońcą Jezusa, rozpadł się w kilku lakonicznych słowach: nie znam tego Człowieka. Pięćdziesiąt dni później ten zalękniony zdrajca staje w Jerozolimie przed tłumem i mówi im Prawdę. Ten, który powiedział: nie znam tego Człowieka, dziś mówi: ten Człowiek jest Twoim Bogiem i daje ci Życie. W każdy Poniedziałek Wielkanocy mówię to samo, że to czy spotkaliśmy Zmartwychwstałego Pana i to czy w Niego wierzymy, można sprawdzić tylko w jeden sposób. Tym sposobem są dwa owoce: przemiana i głoszenie.
Ta przemiana to nie jest jakiś magiczny zabieg. To jest proces, polegający na współpracy: ja i On. Piotr nie poszedł do psychologa na superterapię. On spotkał Zmartwychwstałego i pozwolił na to, by Jezus zaczął zmieniać piotrowe myślenie o sobie samym, o świecie i misji. Piotr wyszedł ze swojego lęku, słabości i skutków zdrady nie dlatego, że stał się herosem, ale dlatego, że pozwolił Zmartwychwstałemu przemienić swoje życie. Zrobił to bezwarunkowo. My też chcemy, a jednak jest tak, jakbyśmy nigdy z dziedzińca pałacu Kajfasza nie wyszli. My ciągle chcemy z Bogiem tak na raty żyć. Spoko, możesz tak dalej. Możesz długo w swoim życiu się zżymać i zatrzymywać na swoich lękach, kompleksach, brakach i niedoskonałościach.
Czas na nas. Czas, byśmy udowodnili sobie i Kościołowi, że dokonała się w nas przemiana, że to, co jest nam głoszone, jest głoszeniem Zmartwychwstałego Chrystusa. Czas, by pokazać, że nie jest to tylko miłe gadanie. Jeśli tak jest – to biada nam, bo nie głosimy Chrystusa Żywego, a jedynie miłe popierdułki. Pozwalam sobie na takie pisanie dlatego, że ja mogę powiedzieć, że mnie Zmartwychwstały przemienił. Dość to ryzykowne tak pisać o sobie, bo przecież nie wiem, czy jutro znów Go nie zdradzę, ale wiem, że On mnie przemienił, że pomimo swoich braków, kompleksów mam odwagę pisać do was i robić dobro. Z chłopca, który nigdy nic głośno nie powiedział, który był zawsze ostatni i najmniejszy (to akurat mi zostało), dziś jestem Jego głosem. I wiem, że to nie dokonało się w sposób prosty, magiczny czy przez jakąś superterapię. Dałem się Mu przemienić, pozwoliłem, by na materiale, który ja oceniałem jako słaby i kiepski – On mógł zrobić coś dobrego i – jak uważają niektórzy – wielkiego.
Wróćmy do Ewangelii. One pobiegły od grobu z bojaźnią i wielką radością. Entuzjazm, dobre pragnienia, poczucie misji i radość wcale nie wykluczają naszego ludzkiego lęku. Przyszły, doświadczyły Zmartwychwstania, wcale nie spotkania z Nim, ale tak, jak my – pustego grobu i pełne lęku pobiegły. Założę się, że kiedy Piotr mówił do tłumów pięćdziesiąt dni później – czuł swój lęk. Kiedy staję przed ludźmi, to za każdym razem drżą mi kolana i trzęsą się ręce. Przed głoszeniem ogarnia mnie taki lęk, że mam ochotę wtopić się w ścianę. Tylko że to już nie ma znaczenia. Liczy się Nowina. Dobra Nowina.
Bracie i Siostro, daj się Mu dziś przemienić. Właśnie dziś, kiedy cały ten nasz katolicki kraj szykuje się do pójścia jutro do roboty, Ty daj się Mu przemienić. Niech jutro do szkoły, do roboty, do zajęć domowych nie ruszy już zalękniony człowiek, ale ruszy przemieniony Nowy Człowiek, który będzie wiedział, co wybrać, kiedy pojawi się okazja do grzechu. Człowiek, który będzie wiedział, jak przeżyć swój kolejny dołek. Daj się Mu przemienić, ale nie zapominaj, że to też Twoje myślenie, decyzje i czyny są tym, na czym On może budować.
Jest alternatywa do tego, co powiedziałem. Można się upierać przy starej śpiewce, jak arcykapłani, można nawet innych przekupywać, by przeszli na naszą stronę. Ale to jest śmierdząca sprawa.
Do roboty.
------------------------------------------------------------------