Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Statystyczne rzeźbiarstwo w gospodarce

Agregaty pieniężne, inflacje, same nudne rzeczy, środki trwałe? To się nie opłaca. Obok kłamstwa stoi roześmiana statystyka, ma chyba powody ...

Ten tekst będzie przetykany sprawami teoretycznymi i życiowymi tak, aby czytający, a nie mający specjalistycznej wiedzy, łatwo zauważyli zjawiska, które są niezbyt czytelne (usilnie proszę fachowców o nieurządzanie czepialstwa z powodu koniecznych uproszczeń).

 

Na początek, czym jest pieniądz? Z punktu widzenia „Polaka-szaraka”, to jest to, co ma w portfelu i na koncie w banku. Lecz co istotne dla instytucji finansowych tego, co można nazwać pieniądzem, jest bardzo wiele.

Specjaliści wymyślili sobie podział kategorii tego, co nazywają pieniędzmi, na agregaty (taka nazwa, ja tego nie wymyśliłem). I nazwali je M (money, czyli pieniądze) dodając kolejne cyferki na końcu, np. M0 czy M2. W tym miejscu zaczynają się „schody”. Najwęższą kategorią jest agregat M0, obejmujący gotówkę w obiegu oraz środki pieniężne na rachunkach banków komercyjnych w banku centralnym. Straszne, prawda? Co łączy nasz portfel z pieniędzmi banków w NBP (na pozór absurdalne połączenie)?  To, że na jedno i drugie bezpośrednio może wpływać Bank Centralny. Obok tego mamy pieniądz M1. To w uproszczeniu M0 wraz z depozytami na żądanie w bankach komercyjnych osób prywatnych, podmiotów gospodarczych i instytucji finansowych nie będących bankami (trzeba przyznać bardzo płynny agregat, chłodzi lub grzeje gospodarkę najmocniej). Kolejny to M2, w którego skład wchodzi M1 oraz depozyty w bankach komercyjnych o terminie zwrotu do 2 lat, depozyty z terminem wypowiedzenia do trzech miesięcy. M3 do M2 dorzuca jeszcze oszczędności o okresie wypowiedzenia do 3 miesięcy i inne aktywa rynku pieniężnego oraz papiery dłużne o terminie zwrotu do 2 lat np. obligacje,  papiery wartościowe średnio i długoterminowe. M4 dokłada do M3 krótkoterminowe depozyty w bankach, depozyty terminowe w bankach oraz bankowe i prywatne depozyty w walutach obcych. I ostatni M5 składający się z M4 i zasobów prywatnych certyfikatów depozytowych, obligacji skarbowych i bankowych, depozytów władz lokalnych oraz krajowych oszczędności w formie depozytów i papierów wartościowych. Uff... Jak widać kolejne „szczebelki” dokładają co raz to kolejne zasoby finansowe (mam kłopoty z nazywaniem ich pieniędzmi, mam nadzieję, nie jestem w tym odosobniony).

Kolejna ważna informacja EBC i Eurostat (no i nasz NBP) uznają, że słabo płynny Agregat M3 jest najlepszą miarę pieniądza krajowego w szerokim ujęciu.

Tak, wiem to była powalająca na kolana informacja… Mniej żartobliwie mówiąc depozyty działają „stabilizująco” na oceny tego, co się z zasobami finansowymi gospodarki dzieje.

Po co te teoretyczne wywody? Ważne jest to, że banki centralne (i nasz NBP) dla oceny tego, co się dzieje z pieniądzem w gospodarce, pochylają się najsilniej nad agregatem M3 w sytuacji, kiedy jego stabilizowanie przez depozyty (przechowywanie wartości, ale nie obrót pieniędzmi) tuszują realne zjawiska pieniężne w tej prawdziwej, pozabankowej gospodarce.

I po co to wszystko? „Dawno zmarły ekonomista” Irving Fisher w 1911 opublikował równanie, w myśl którego: M×V=P×Y (gdzie M-to podaż pieniądza, V - szybkość obiegu, P – średni poziom cen, a Y – PKB), co po przekształceniu pozwala nam dojść, do: π=m+v-y (gdzie uzyskujemy dynamiki: π cen (czyli inflację), m - podaży pieniądza, v – szybkości obiegu, y - realnego PKB). W tym miejscu przez chwilkę skupię się na szybkości obiegu, te są ze sobą niekoherentne, w tym samym czasie często obserwowano wzrost szybkości obiegu M1 i spadek szybkości M3 (i odwrotnie).

Jeżeli Rada Polityki Pieniężnej sugeruje się zmianami M3 (czyli tym agregatem, który jest najsilniej oderwanym od realnej gospodarki, to jej decyzje (co jest naturalne) muszą mieś umiarkowany wpływ na gospodarkę realną, a największy, na depozyty różnych podmiotów, w tym finansowych).

Według kolejnego „dawno zmarłego ekonomisty” Johna Maynarda Keynesa, banki centralne prowadząc aktywną politykę stóp procentowych oraz operacji wolnego rynku (czyli tłumacząc z trudnego na polskie: operacji między bankami, więc niekoniecznie mającymi za wiele wspólnego z nazwą) ma wpływać na „apetyt na kredyty” społeczeństwa i podmiotów gospodarczych, w ten sposób nakręcając koniunkturę. Keynes uznawał, że zjawiska inflacyjne są mniejszym kosztem niż to, że koniunktura „siądzie” np. w formie stagflacji. W sumie, jego wywody można uznać za logiczne.

Jak wygląda więc polityka banków centralnych? Te pilnują dzielnie, aby nie wystąpiła deflacja, traktując, zjawisko, gdy dobra tanieją (statystycznie Kowalscy wtedy chyba się martwić nie powinni) za szkodliwe, z jakiego powodu? Gdyż w razie wystąpienia deflacji, produkcja się mniej opłaca, a nabywcy dóbr mogą odsuwać w czasie wydatki, przyczyniając się do wystąpienia recesji, czyli zahamowania wzrostu, a nawet spadków PKB. Zbyt wysoka inflacja znowu, ma powodować spadek realnych dochodów, szybkiego wydawania pieniędzy (jutro jakieś dobro będzie droższe), ponadto w przedsiębiorstwach zwyżka kosztów powoduje kolejną zwyżkę ceny.

Logiczne i spójne prawda? Ideałem powinien być stan zero (brak inflacji i deflacji), hm, dlaczego więc, słowa prezesów banków centralnych o dobroczynnej pełzającej (niskiej) inflacji? Rzecz prozaiczna, nazywana podatkiem inflacyjnym, jest on dochodem podatkowym nie wynikłym z prowadzonych zjawisk gospodarczych, a z tegoż powodu, że dochody publiczne są nieco wyższe. Co więcej cele inflacyjne banków centralnych zawsze oscylują też wokół niskiej inflacji, ta ma z jakichś powodów coś dawać, a co może dawać bankowi centralnemu, którego podstawową funkcją ma być stabilizowanie cen i dostarczanie „paliwa” gospodarce? Tego nawet najstarsi górale nie wiedzą… chociaż spiskowe teorie twierdzą, że celem banków centralnych jest coś, co nie jest celem ich działania, czyli „podbijanie koniunktury w sposób sztuczny”, ale kto by tam wierzył w alternatywne wersje historii?

Podsumowując, Bank centralny na podstawie danych częściowo tylko świadczących o zjawiskach pieniężnych w realnej gospodarce (M3) podejmuje decyzje o takim, lub innym zachowaniu w zakresie „dodruku pieniądza” i regulacji stóp, czy rezerw obowiązkowych banków (dodruk celowo był obłożony cudzysłowem, gdyż nikt tutaj nie dodrukowuje, a raczej „rozmnaża zapisy księgowe”).

No dobrze, ktoś może sobie powiedzieć, ale jakie to ma znaczenie dla zakładu w jakim pracuję? Prawie żadne… niestety bank centralny kierując się danymi, o czym pisałem wcześniej, nie skupia się na gospodarce realnej, gdyż luzując politykę pieniężna, wpływa na banki, a nie firmy. Na pozór wydaje się to dziwne, ale gdyby zadać sobie trud przeanalizowania  związku dynamiki M3, z inflacją i PKB, to zauważymy, że każdy z wykresów, żyć będzie niemal własnym życiem. A odbiór tego co się dzieje w gospodarce (nastawienie konsumentów i przedsiębiorstw), może podążać zupełnie inaczej niż tamte współczynniki. Z punktu widzenia statystycznych Kowalskich i sklepu warzywnego, w których tenże Kowalski robi zakupy, liczy się realnie to jak dużo i często i w jakiej cenie kupuje tenże nasz „statystyczny szarak”, a to co może wydawać znowu koresponduje z częścią M0 i M1 (czyli tym co ma w portfelu i na koncie).

Ceny jakie płaci Kowalski za bułki też mogą niepodążać za publikowanym wskaźnikiem CPI (ogólnego indeksu cen=inflacji), absurdalne? Tylko pozornie … „Numer” polega na tym, że z przyczyn politycznych można wpływać na zawartość „koszyka dóbr” oraz tego jak się technicznie wylicza samą inflację. Nie jest tajemnicą, stosowanie „ciekawej” praktyki, kiedy gdy rząd spodziewał się wysokich zwyżek cen żywności, zaordynował, aby te ceny, które odbiegają od mediany w stopniu większym niż 15% nie były uwzględniane w koszyku, jaki finalnie stanowi podstawę wyliczenia inflacji. Czyli gdy wspomniane bułki zdrożały, o 30% w ciągu roku, to zwyczajnie indeks cen tego nie „zauważył”, wszystko oczywiście z powodów „stabilizacyjnych”.

Inną ciekawostką statystyczną jest miara bogactwa jakiegoś państwa, „w zamierzchłych czasach” czyli jeszcze 25 lat temu wszyscy podawali wskaźnik PNB (Produkt narodowy brutto), dzisiaj używa się tylko PKB (Produkt krajowy brutto), czym się one różnią? Tym, że w PNB widać to co mieszkańcy danego państwa wytworzyli, natomiast w przypadku PKB co wytworzono/sprzedano w całości (obce firmy). Czyli gdy np. jakaś obca firma coś wytwarza i sprzedaje, a zyski transferuje do centrali, to przy liczeniu PNB ta firma jest niewidoczna, natomiast gdy liczymy PKB to wspiera ona wzrost PKB w danym kraju (chociaż, tutaj każdy z czytających może mieć poważne kłopoty z dostrzeżeniem tegoż „wspierania”), co ważne „dawno zmarli ekonomiści” do swoich analiz używali nie używanego PNB…

Podsumowując jak to wygląda? Banki centralne „pompują pieniądze” w sektor bankowy, który według założeń, ma w ten sposób powodować poprzez akcję kredytową poprawę koniunktury, a realnie powodują ryzykowne inwestycje instytucji finansowych np. w instrumenty pochodne. Banki centralne dbając o stabilizację, cen dążą do inflacji (chociaż niedużej), a sam współczynnik i jego liczenie jest subtelnie mówiąc „niepewny metodologicznie”. Wszystko się jakoś kręci, chociaż jak rzecz wygląda rzecz naprawdę, chyba nie wie nikt i ten „taniec wariata” się jeszcze trochę pokręci…

Na podstawie mocno wirtualnych danych, wyciąga się wirtualne wnioski, mnożąc wirtualne pieniądze, wirtualność goniąca wirtualność… wysokie zyski mogą mieć instytucje finansowe (do czasu) oraz wielkie korporacje, a zwykli kowalscy? Kto się nimi by przejmował?

Nawet w gospodarce realnej mamy podobne zjawiska, tu przykład oczywisty, dla każdego kto prowadził firmę produkcyjną/usługową osiągającą dobre dochody. „Całkiem przypadkowo” firmy te mają najczęściej niskie w stosunku do obrotów majątek, z czego to wynika? Prowadząc inwestycje, jako remonty można łatwo produkować koszty (aby zmniejszyć opodatkowanie zysków), dzięki czemu pieniądze w firmie zostają już, a nie w długiej perspektywie (odpisy amortyzacyjne), to efekt niepewności jutra, pewnej niedojrzałości naszej gospodarki, oraz niepewności, tego czego można oczekiwać od zachowań urzędników.

Data:
Kategoria: Gospodarka

JuliuszKrzysztoforski

Myśli spisane na kolanie - https://www.mpolska24.pl/blog/mysli-spisane-na-kolanie1

Niecodzienik pisany o jutrze, czasami o wczoraj, bez najmniejszego zainteresowania dzisiaj

Motto:
Kto nie myśli o jutrze, będzie miał kłopoty, zanim dziś się skończy (przysłowie chińskie)

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.