(Wszystkich, którzy na widok wykresu chcą od razu zamknąć okienko i
nie próbować czytać, uspokajam, że nie będzie tu o matematyce.)
Nie
jestem ani jedynym, ani pierwszym, który zauważył tę prawidłowość na
światowych giełdach. To, co się na nich obecnie dzieje, nie ma nic
wspólnego z jakąkolwiek „normalnością”. To dom wariatów.
Giełda
to TEORETYCZNIE miejsce, gdzie ludzie wymieniają się między sobą
papierami wartościowymi z nadzieją, że uda im się kupić taniej i
sprzedać drożej. Zazwyczaj wśród tych ludzi są również tacy, którzy
próbują poprzez giełdę przejąć kontrolę nad różnymi przedsiębiorstwami, z
którymi z jakichś przyczyn wiążą nadzieję na przyszłość. Sytuacja na
giełdzie była kiedyś barometrem sytuacji gospodarczej w państwie i na
świecie.
Giełda była również zawsze bardzo czuła na wszystkie
znaczące wydarzenia, szczególnie na katastrofy i inne zjawiska mogące
wpłynąć na obniżenie dochodów. Dobrym przykładem zwyczajnego, normalnego
reagowania giełdy jest jej zachowanie w okresie kryzysu kubańskiego w
1962 roku. Mnóstwo ludzi wówczas uważało, że nadchodzi wojna. Wskaźnik
giełdowy spadł o ponad 20%.
To normalne.
Na wykresie widać, że w ciągu miesięcy, które nastąpiły po rozwiązaniu kryzysu, giełda wróciła do poziomu sprzed kryzysu.
Podobnie
zareagowała giełda w momencie ataków na WTC w 2001 roku. Różowym
kolorem zaznaczyłem wyraźny spadek notowań po zawaleniu wież i ponownym
otwarciu giełd.
W
1996 roku w Paryżu miały miejsce krwawe zamachy. Ginęli ludzie, mnóstwo
ludzi było rannych. Paryska giełda reagowała na to zupełnie naturalnie,
jak pokazuje poniższy wykres. Jak się coś dzieje złego, to giełdy lecą w
dół. Paryska też.
A potem się coś w tym zrozumiałym i wydawałoby się się naturalnym, normalnie działającym mechanizmie zepsuło.
13
listopada terroryści zabili w Paryżu 130 osób. To był wielki zamach,
jakiego francuska stolica nie pamiętała od kilkudziesięciu lat.
Wydawałoby się, że powinno to mieć piorunujący efekt na giełdzie.
I miało.
Tyle że zupełnie inny, niż można byłoby się spodziewać.
Mechanizm tym razem nie zadziałał. Giełda poszła w górę, jakby zabicie ponad 100 osób mogło być dobrym znakiem dla gospodarki...
24
listopada 2015 tureckie lotnictwo strąciło rosyjski samolot wojskowy
nad Syrią. Turcja należy do NATO. Można założyć z dużą dozą
prawdopodobieństwa zbliżającą się do pewności, że Turcy nie zrobili tego
bez wiedzy i zgody USA.
Strącenie samolotu wojskowego to casus belli.
Oto, co na to nowojorska giełda.
Coś
tu nie gra. Każdy, kto tak pomyśli, będzie miał rację. Nie dobrałem
tendencyjnie danych, nie oszukałem. Giełdy naprawdę tak reagowały. Tak,
po strąceniu rosyjskiego samolotu amerykańskie giełdy poszły w górę.
Wiadomo
dlaczego. Najgorsze jest to, że faktycznie nie jest to normalne. A nie
jest, bo od dobrych paru lat przestaliśmy żyć w normalnym świecie.
Żyjemy w domu wariatów, tylko większość ludzi tego nie zauważyła.
Od
końca pierwszego dziesięciolecia XXI wieku amerykański bank centralny,
czyli FED (Federal Reserve), któremu od niedawna towarzyszy Europejski
Bank Centralny, a także Bank of England, jak również szwajcarski bank
centralny, a także bank centralny Japonii (tyle, że Japończycy już od
początku lat 90. XX wieku) oraz Chiny produkują masowo pieniądze, którymi
zalewają giełdy. Ludziom niezorientowanym w sprawach ekonomii może
się to wydawać dziwne, ale zapewniam, że tak jest. Nie zmienia to
skądinąd faktu, że JEST to dziwne, tak jak większość spraw w domu
wariatów ludziom wydaje się dziwna.
Dom wariatów ma to do siebie, że jest dziwny.
Wylewanie
Niagary pieniędzy na giełdy ma na celu (między innymi) utrzymanie
rynków finansowych w stanie jakiego takiego działania. Główni operatorzy
giełdowi, którymi są wielkie banki i inni operatorzy finansowi, są
głównymi beneficjentami tego strumienia gotówki. Teoretycznie pieniądze
te, zgodnie z deklaracjami przedstawicieli banków centralnych, miały
służyć rozkręceniu gospodarki. Miały być źródłem kredytów, dzięki którym
inwestorzy mieli inwestować, a gospodarka miała się rozwijać. Problem w
tym, że decydenci głupi nie są i wiedzą, że dawanie kredytów to
działanie ryzykowne. Można stracić, jeśli dłużnik nie odda. Postanowili
więc lepiej wykorzystać finansową mannę - zaczęli nią grać na giełdzie.
Każdy
wie, że gra na giełdzie to wysoce ryzykowne działanie. Można zarobić,
ale często (zbyt często!) się tam traci. W końcu ktoś musi stracić, żeby
ci, którzy zarabiają, mogli zarobić.
Mało kto to wie, ale dziś
dzięki najnowocześniejszym technologiom są na świecie gracze giełdowi,
którzy nie przegrywają nigdy. Nie chcę przez to powiedzieć, że oni
najczęściej wygrywają, albo że ogólny bilans strat i zysków wychodzi u
nich na plus. Nie. Mówię o graczach giełdowych, którzy nie przegrywają
NIGDY. Graczach, u których każdy dzień pracy kończy się podliczaniem
zysków, a zyski te idą w setki mionów dolarów.
Ci gracze, to
instytucje finansowe, które operują na giełdzie za pomocą komputerów
wykonujących MILIONY operacji giełdowych na sekundę. W ich sposobie
działania ważna jest nawet (a wręcz PRZEDE WSZYSTKIM) jak najmniejsza
odległość ich komputerów od komputerów giełdy (tak, chodzi o jak
najmniejszą odległość w metrach!) po to, by ich zlecenia były brane pod
uwagę wcześniej przez komputer giełdowy o milionową część sekundy od
zleceń konkurencji.
Te komputery giełdowe nie wykonują zleceń,
które wydają im ludzie. One mają programy, które swoją złożonością
zbliżają się już do sztucznej inteligencji, i to te programy wydają
zlecenia albo je anulują. Wszystko odbywa się w milionowych częściach
sekundy, dotyczy sum idących w setki milionów dolarów i prowadzi do
zarobków, które opierają się na różnicach kursów na 5. czy nawet dalszym
miejscu po przecinku, ale przy sumach, które wchodzą w grę, przekłada się
to na miliony dolarów zysku.
Dziwne, niepokojące, dla
niektórych może nawet wspaniałe (pomarzyć dobra rzecz!), ale ktoś mógłby
zapytać: gdzie tu jest ten dom wariatów?
Już wyjaśniam.
Tak
jak wspomniałem, programy komputerowe, które zarządzają operacjami
giełdowymi tych instytucji finansowych, działają jak sztuczna
inteligencja. Podejmują decyzje i realizują je w ułamkach sekund w
oparciu o wcześniej zdefiniowane zasady. Ogromne znaczenie wśród nich ma
szczegółowa analiza informacji giełdowych - raportów spółek, wypowiedzi
najważniejszych osób publikowanych w mediach. Programy analizują te
wypowiedzi i na bazie algorytmów, których zasady są najbardziej
strzeżonymi skarbami każdej z firm, podejmują decyzje o zakupie i
sprzedaży. Robią dokładnie to samo, co maklerzy giełdowi, których zapewne
niedługo zastąpią całkowicie i wyślą na bezrobocie.
Banki centralne mają tylko jedno narzędzie w ręku, którym potrafią się posługiwać w swych działaniach sterowania rynkami finansowymi: potrafią produkować pieniądze. Inne narzędzia, które miały kiedyś do dyspozycji (nieważne jakie) zużyły się już i pozostała im dziś tylko możliwość drukowania coraz większej ilości pieniędzy. I właśnie to robią.
Gdy
tylko okazuje się, że jest jakiś PROBLEM, jedyną faktycznie reakcją jest
drukowanie coraz większej ilości pieniędzy. To może się wydawać
idiotyczne, i oczywiście JEST idiotyczne, ale to działa! Coraz większe
ilości pieniędzy oznaczają dla największych instytucji finansowych coraz
większe możliwości działania na giełdach, czyli ostatecznie coraz
większe zyski.
Zamachy, zestrzelenia samolotów, wojny,
katastrofy naturalne to są PROBLEMY! Czyli to jest dokładnie to, co może
spowodować, że banki centralne zwiększą ilość drukowanych pieniędzy!
Czyli to jest to, na co czyhają programy komputerowe operujące na
giełdach.
Czyli mamy prostą sytuację działającą na zasadzie - im gorzej, tym lepiej.
Czyli zwyczajny dom wariatów.
Żyjemy w nim.
Ta
idiotyczna sytuacja nie może trwać wiecznie. Prowadzi ona wprost do
nadchodzącej gigantycznej katastrofy, gdyż nikt na świecie nie ma
żadnego pomysłu na to, jak zakończyć te idiotyczne działania. Nie można
przestać wylewać kolejnych pieniędzy, bo to spowoduje natychmiast
załamanie wszystkich najważniejszych giełd. Nie można też w
nieskończoność produkować pieniędzy bez pokrycia, bo spotka nas to, co
spotkało Republikę Weimarską na początku lat 20. XX wieku czy to, co się
dzieje w Zimbabwe obecnie. To jest pewne, jedyne, czego nie wiemy, to
KIEDY ten dom wariatów się zawali.
Bo oczywiście zawali się.
NIKT nie ma nawet początku pomysłu na to, co należy teraz zrobić, bo
takiej sytuacji nie było nigdy w historii świata.
Jedno jest
pewne, bo to zawsze tak jest. Trzeba będzie zapłacić. A jak trzeba za
coś zapłacić, to płacą za to prości ludzie. Ja płacę, pan płaci, pani
płaci, my płacimy...
Witam! Hmm, uważam, że dokonuje Pan błędnej oceny zaobserwowanego zjawiska, moje wnioski są następujące: sytuacja jest doprowadzona do granicy wytrzymałości, wyczerpano już wszystkie inne możliwości ogłupiania maluczkich, trupy z szafy zasypały już pokój, wszyscy czekają już tylko na WOJNĘ, te obserwowane piki wykresów to właśnie oczekiwania i falstarty hien giełdowych, konflikt jest bardzo blisko, wszyscy właściwie czekają tylko na wymówkę, aby rozpocząć reset. Po atakach we Francji i zdarzeniu w Turcji uważam, że do wojny USA/Izrael naprawdę im się spieszy. Pytanie czy przed nowym rokiem będziemy świadkami konfliktu zachód vs wschód. Europa stoi w rozkroku i nie może się zdecydować, ISIS próbuje ją zmotywować do poparcia USA, ale chyba nic z tego nie wyszło i Niemcy staną za Rosją, Rosja już poparła Chiny. Martwi mnie proamerykański kurs nowych władz w Polsce, jeżeli opowiemy się za USA, zostaniemy rozebrani/podzieleni pomiędzy Niemcy/Rosję. Kolejny raz Polak zapłaci krwią na szachownicy, w której grają potęgi, o których naród nie ma pojęcia. Dodam, że ze znajomymi obserwujemy to, co dzieje się na płycie lotniska w Modlinie. Po wydarzeniach w Turcji "Warszafka" była gotowa do ewakuacji, proszę spróbować dotrzeć do listy lądowań, zdziwi się Pan :)